![]() |
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Psychedelic Rock
Ilość torrentów:
35
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. An amazing collection of Pink Floyd radio sessions and TV broadcasts from 1967-1968, the years the band released their debut album, "Piper At The Gates Of Dawn" and the legendary second album "A Saucerful of Secrets". Includes recordings for Radio One's Top Gear program, which showcased the underground hipster scene of London, and TV broadcasts from France and Italy. Features amazing versions of 'Pow R. Toc H', 'Astronomy Domine', 'Set The Controls For The Heart Of The Sun', 'Flaming' and 'Vegetable Man'. Essential live recordings of Pink Floyd during their greatest era! ..::TRACK-LIST::.. CD 4: 1. Astronomy Domine 2. Careful With That Axe Eugene 3. Interstellar Overdrive 4. The Beginning 5. Beset By Creatures Of The Deep 6. A Saucerful Of Secrets 7. Careful With That Axe Eugene 8. A Saucerful Of Secrets https://www.youtube.com/watch?v=Ckl6mjCthGM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-20 10:45:34
Rozmiar: 168.46 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. An amazing collection of Pink Floyd radio sessions and TV broadcasts from 1967-1968, the years the band released their debut album, "Piper At The Gates Of Dawn" and the legendary second album "A Saucerful of Secrets". Includes recordings for Radio One's Top Gear program, which showcased the underground hipster scene of London, and TV broadcasts from France and Italy. Features amazing versions of 'Pow R. Toc H', 'Astronomy Domine', 'Set The Controls For The Heart Of The Sun', 'Flaming' and 'Vegetable Man'. Essential live recordings of Pink Floyd during their greatest era! ..::TRACK-LIST::.. CD 4: 1. Astronomy Domine 2. Careful With That Axe Eugene 3. Interstellar Overdrive 4. The Beginning 5. Beset By Creatures Of The Deep 6. A Saucerful Of Secrets 7. Careful With That Axe Eugene 8. A Saucerful Of Secrets https://www.youtube.com/watch?v=Ckl6mjCthGM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-20 10:41:56
Rozmiar: 386.44 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. An amazing collection of Pink Floyd radio sessions and TV broadcasts from 1967-1968, the years the band released their debut album, "Piper At The Gates Of Dawn" and the legendary second album "A Saucerful of Secrets". Includes recordings for Radio One's Top Gear program, which showcased the underground hipster scene of London, and TV broadcasts from France and Italy. Features amazing versions of 'Pow R. Toc H', 'Astronomy Domine', 'Set The Controls For The Heart Of The Sun', 'Flaming' and 'Vegetable Man'. Essential live recordings of Pink Floyd during their greatest era! ..::TRACK-LIST::.. CD 3: 1. Point Me At The Sky 2. Embryo 3. Baby Blue Shuffle In D Major 4. Interstellar Overdrive 5. Daybreak 6. Nightmare 7. The Narrow Way (Part 3) 8. The Beginning 9. Moonhead 10. Set The Controls For The Heart Of The Sun 11. A Saucerful Of Secrets https://www.youtube.com/watch?v=Ckl6mjCthGM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-20 10:35:24
Rozmiar: 148.14 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. An amazing collection of Pink Floyd radio sessions and TV broadcasts from 1967-1968, the years the band released their debut album, "Piper At The Gates Of Dawn" and the legendary second album "A Saucerful of Secrets". Includes recordings for Radio One's Top Gear program, which showcased the underground hipster scene of London, and TV broadcasts from France and Italy. Features amazing versions of 'Pow R. Toc H', 'Astronomy Domine', 'Set The Controls For The Heart Of The Sun', 'Flaming' and 'Vegetable Man'. Essential live recordings of Pink Floyd during their greatest era! ..::TRACK-LIST::.. CD 3: 1. Point Me At The Sky 2. Embryo 3. Baby Blue Shuffle In D Major 4. Interstellar Overdrive 5. Daybreak 6. Nightmare 7. The Narrow Way (Part 3) 8. The Beginning 9. Moonhead 10. Set The Controls For The Heart Of The Sun 11. A Saucerful Of Secrets https://www.youtube.com/watch?v=Ckl6mjCthGM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-20 10:30:36
Rozmiar: 353.30 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. QUICKSILVER MESSENGER SERVICE pomimo, że należeli do tzw. świętej trójcy brzmienia San Francisco byli grupą stosunkowo najmniej znaną obok dwójki pozostałej czyli Grateful Dead i Jefferson Airplain. Zaczynali w 1965 roku i jak sami wyjaśniali, w obawie przed komercjalizacją, pozostawali dość długo bez kontraktu płytowego. Pomimo prawdziwego boomu na psychodelicznego i „zakwaszonego” rocka swój debiutancki album zatytułowany „Quicksilver Messenger Service” wydali dopiero trzy lata później. Najpóźniej ze wszystkich gwiazd hippiesowskiego ruchu. Choć album był bardzo przyzwoity, to dopiero bajkowe dźwięki gitar eksplodowały w pełni na ich drugim krążku „Happy Trails” wydanym w 1969 roku. Swoją działalnością zespół uosabiał etos muzycznego lata w San Francisco. I tak jak członkowie Grateful Dead i Jefferson Airplain muzycy z QUICKSILVER cenili sobie ponad wszystko bezpośredni kontakt z publicznością. Zespół powstał w latem 1965 roku w „narkotycznej atmosferze” San Francisco. Basista David Freiberg oraz gitarzysta John Cipollina wywodzili się z domów o dużej kulturze muzycznej, sami grali na instrumentach muzycznych od wczesnego dzieciństwa. David Freiberg przez dwanaście lat zgłębiał tajniki gry na skrzypcach, zaś w szkolnej orkiestrze grał na altówce. Matka Johna Cipolliny, córka znanego pianisty Jose Iturbiego, robiła wszystko, by syn poszedł w ślady dziadka. Ten wziął jednak do ręki gitarę i już jej nie oddał. Obaj wkrótce uciekli z przesyconych intelektualną atmosferą, oraz wypełnionych muzyką klasyczną domów rodzinnych. Kiedy poznali się w kalifornijskim miasteczku Sausalito postanowili założyć zespół. Dołączyli do nich wkrótce: gitarzysta Dino Valenti i Jim Murray, który grał na harmonijce ustnej i jak wszyscy pozostali śpiewał. Początkowo jako zespół typowo gitarowy grali prostego archaicznego bluesa, ale pierwsza płyta przynosiła zupełnie inny wizerunek grupy, zafascynowanej własnymi umiejętnościami, magią kolektywnej kreacji. Wystarczy posłuchać 7-minutowego, zainspirowanego kawałkiem Dave’a Brubecka „Gold And Silver” albo 12-minutowego „The Fool” – pełen gitarowy odjazd! Tak właśnie powinien grać zespół Grateful Dead (gdyby legenda dorównywała rzeczywistości). Zanim płyta została nagrana, Valenti za posiadanie narkotyków trafił do więzienia, a jego miejsce zajął Gary Duncan, natomiast Murray wyjechał na Hawaje, by tam zgłębiać naukę gry na sitarze. Do zespołu dołączył perkusista Greg Elmore i to w takim ostatecznie składzie został nagrany i tak znakomicie przyjęty debiut. Ale najsłynniejszym albumem w dyskografii QUICKSILVER jest wspomniany „Happy Trails” który ukazał się w marcu 1969 roku. Okładkę albumu w stylu country & western zaprojektował George Hunter. Niech jednak nikogo nie zmyli ten projekt, gdyż na płycie nie znajdziemy nic, co mogłoby przypominać muzykę country rodem z Nashville. Aczkolwiek tytułowy „Happy Trails” to kawałek typowo westernowy, ale o tym potem. W encyklopedii Hardy’ego i Lainga znajdziemy opinię, że „…najwspanialsze gitarowe nagranie w historii rockowej fonografii utrwalono na płycie grupy Quicksilver 'Happy Trails’ „. Zapewne jest w tym zdaniu dużo przesady, choć uczciwie przyznać trzeba, że w tamtych czasach był to jeden z najlepszych albumów acid rocka! Całość materiału została zarejestrowana podczas koncertu w Fillmore East i Fillmore West, gdzie zespół często tam grywał. Brak jednak na tym albumie okrzyków, braw i aplauzu publiczności, bowiem materiał został potem poddany obróbce technicznej i reakcje zgromadzonych widzów zostały wymazane. Tak więc mamy do czynienia ze studyjną płytą koncertową. O ironio – jedną z najlepszych w historii! Pierwszą stronę czarnego krążka zajmuje jeden wielki jam session „Who Do You Love?” przywołujący ponoć ducha pierwszych koncertów grupy. Ta ponad 25-minutowa suita (podzielona na sześć części), która oryginalnie była dłuższa o dwie minuty, została skrócona przez wytwórnię Capitol ze względu na ograniczoną pojemność winylowego nośnika. Szkoda, że większość uciętej muzyki pochodziła z solówki Duncana, z części zatytułowanej „When You Love”. Ten gigantyczny kawałek to cover znanego utworu Bo Didleya z 1958 roku. Nawiasem mówiąc utwór ten był w przeszłości i jest do dziś chętnie grany i przerabiany przez dziesiątki grup i wykonawców. W przypadku QUICKSILVER utwór nie jest wierną kopią oryginału, momentami nawet w ogóle go nie przypomina. I nie chodzi tu tylko o czas jego trwania ( w wykonaniu Bo Didleya trwał 2 minuty i 18 sekund) – tu mamy nieskończone i przeciągające się pochody gitarowe pełne improwizacji. Podzielony na części spinają go klamrą najbardziej zbliżonymi do oryginału otwierające i zamykające „Who Do You Love Part 1.” i „Who Do You Love Part 2”. A pomiędzy nimi mamy w kolejności: „When You Love” (z jazzowym solem gitarowym Gary’ego Duncana i wspomagającym go rockowo Johnem Cipollino); „Where You Love” (odjazd w stronę acid rocka), „How You Love” (pełne efektów gitarowych z doskonale współpracującą sekcją rytmiczną) i „Wich Do You Love” (popis basisty Davida Freiberga). Drugą stronę płyty otwiera „Mona”, następny kawałek z repertuaru Bo Didleya, oraz dwie kompozycje Duncana „Maiden Of The Cancer Moon” oraz instrumentalny i genialny według mnie „Calvary”. Płytę zamyka króciutki, zaledwie 1,5-minutowy, tytułowy „Happy Trails” Ciekawy cover utworu, który na potrzeby telewizyjnego show zaśpiewała amerykańska aktorka i piosenkarka Dale Evans do spółki ze swym mężem Royem Rogersem w latach 50-tych. Niedługo po nagraniu tej wybitnej płyty niestety zespół musiał opuścić Gary Duncan, który za posiadanie narkotyków został zatrzymany i osadzony w areszcie. Następne płyty nagrywane przez QUICKSILVER nie miały już w sobie tej czarującej hippiesowskiej magii acid rocka. Duncan wrócił do grupy, ale nie było już w niej ani Cipolliny, ani Freiberga. Liderował teraz jej Dino Valenti, któremu skończyła się więzienna odsiadka. Zespół zaczął jednak przegrywać walkę o słuchaczy z takimi nowymi grupami jak Country Joe & Fish i Big Brother And Holding Company z Janis Joplin, które zawiesiły poprzeczkę na bardzo wysokim poziomie. Trudno było im przebić się przez taką zaporę jaka została wyznaczona przez kapele z kręgu San Francisco Bay Area. Nie mniej uważam, że przynajmniej dwie pierwsze płyty tej legendarnej, amerykańskiej grupy każdy fan psychodelii powinien posiadać w swoich zbiorach. Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Who Do You Love - Part 1 3:33 2. When You Love 5:15 3. Where You Love 6:07 4. How You Love 2:46 5. Which Do You Love 4:39 6. Who Do You Love - Part 2 3:01 7. Mona 7:02 8. Maiden Of The Cancer Moon 3:01 9. Calvary 13:21 10. Happy Trails 1:29 ..::OBSADA::.. John Cipollina - guitar, vocals Gary Duncan - guitar, vocals David Freiberg - bass, vocals, piano Greg Elmore - drums, vocals, piano, percussion https://www.youtube.com/watch?v=-mHuTXS05t0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-15 14:17:36
Rozmiar: 119.08 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. QUICKSILVER MESSENGER SERVICE pomimo, że należeli do tzw. świętej trójcy brzmienia San Francisco byli grupą stosunkowo najmniej znaną obok dwójki pozostałej czyli Grateful Dead i Jefferson Airplain. Zaczynali w 1965 roku i jak sami wyjaśniali, w obawie przed komercjalizacją, pozostawali dość długo bez kontraktu płytowego. Pomimo prawdziwego boomu na psychodelicznego i „zakwaszonego” rocka swój debiutancki album zatytułowany „Quicksilver Messenger Service” wydali dopiero trzy lata później. Najpóźniej ze wszystkich gwiazd hippiesowskiego ruchu. Choć album był bardzo przyzwoity, to dopiero bajkowe dźwięki gitar eksplodowały w pełni na ich drugim krążku „Happy Trails” wydanym w 1969 roku. Swoją działalnością zespół uosabiał etos muzycznego lata w San Francisco. I tak jak członkowie Grateful Dead i Jefferson Airplain muzycy z QUICKSILVER cenili sobie ponad wszystko bezpośredni kontakt z publicznością. Zespół powstał w latem 1965 roku w „narkotycznej atmosferze” San Francisco. Basista David Freiberg oraz gitarzysta John Cipollina wywodzili się z domów o dużej kulturze muzycznej, sami grali na instrumentach muzycznych od wczesnego dzieciństwa. David Freiberg przez dwanaście lat zgłębiał tajniki gry na skrzypcach, zaś w szkolnej orkiestrze grał na altówce. Matka Johna Cipolliny, córka znanego pianisty Jose Iturbiego, robiła wszystko, by syn poszedł w ślady dziadka. Ten wziął jednak do ręki gitarę i już jej nie oddał. Obaj wkrótce uciekli z przesyconych intelektualną atmosferą, oraz wypełnionych muzyką klasyczną domów rodzinnych. Kiedy poznali się w kalifornijskim miasteczku Sausalito postanowili założyć zespół. Dołączyli do nich wkrótce: gitarzysta Dino Valenti i Jim Murray, który grał na harmonijce ustnej i jak wszyscy pozostali śpiewał. Początkowo jako zespół typowo gitarowy grali prostego archaicznego bluesa, ale pierwsza płyta przynosiła zupełnie inny wizerunek grupy, zafascynowanej własnymi umiejętnościami, magią kolektywnej kreacji. Wystarczy posłuchać 7-minutowego, zainspirowanego kawałkiem Dave’a Brubecka „Gold And Silver” albo 12-minutowego „The Fool” – pełen gitarowy odjazd! Tak właśnie powinien grać zespół Grateful Dead (gdyby legenda dorównywała rzeczywistości). Zanim płyta została nagrana, Valenti za posiadanie narkotyków trafił do więzienia, a jego miejsce zajął Gary Duncan, natomiast Murray wyjechał na Hawaje, by tam zgłębiać naukę gry na sitarze. Do zespołu dołączył perkusista Greg Elmore i to w takim ostatecznie składzie został nagrany i tak znakomicie przyjęty debiut. Ale najsłynniejszym albumem w dyskografii QUICKSILVER jest wspomniany „Happy Trails” który ukazał się w marcu 1969 roku. Okładkę albumu w stylu country & western zaprojektował George Hunter. Niech jednak nikogo nie zmyli ten projekt, gdyż na płycie nie znajdziemy nic, co mogłoby przypominać muzykę country rodem z Nashville. Aczkolwiek tytułowy „Happy Trails” to kawałek typowo westernowy, ale o tym potem. W encyklopedii Hardy’ego i Lainga znajdziemy opinię, że „…najwspanialsze gitarowe nagranie w historii rockowej fonografii utrwalono na płycie grupy Quicksilver 'Happy Trails’ „. Zapewne jest w tym zdaniu dużo przesady, choć uczciwie przyznać trzeba, że w tamtych czasach był to jeden z najlepszych albumów acid rocka! Całość materiału została zarejestrowana podczas koncertu w Fillmore East i Fillmore West, gdzie zespół często tam grywał. Brak jednak na tym albumie okrzyków, braw i aplauzu publiczności, bowiem materiał został potem poddany obróbce technicznej i reakcje zgromadzonych widzów zostały wymazane. Tak więc mamy do czynienia ze studyjną płytą koncertową. O ironio – jedną z najlepszych w historii! Pierwszą stronę czarnego krążka zajmuje jeden wielki jam session „Who Do You Love?” przywołujący ponoć ducha pierwszych koncertów grupy. Ta ponad 25-minutowa suita (podzielona na sześć części), która oryginalnie była dłuższa o dwie minuty, została skrócona przez wytwórnię Capitol ze względu na ograniczoną pojemność winylowego nośnika. Szkoda, że większość uciętej muzyki pochodziła z solówki Duncana, z części zatytułowanej „When You Love”. Ten gigantyczny kawałek to cover znanego utworu Bo Didleya z 1958 roku. Nawiasem mówiąc utwór ten był w przeszłości i jest do dziś chętnie grany i przerabiany przez dziesiątki grup i wykonawców. W przypadku QUICKSILVER utwór nie jest wierną kopią oryginału, momentami nawet w ogóle go nie przypomina. I nie chodzi tu tylko o czas jego trwania ( w wykonaniu Bo Didleya trwał 2 minuty i 18 sekund) – tu mamy nieskończone i przeciągające się pochody gitarowe pełne improwizacji. Podzielony na części spinają go klamrą najbardziej zbliżonymi do oryginału otwierające i zamykające „Who Do You Love Part 1.” i „Who Do You Love Part 2”. A pomiędzy nimi mamy w kolejności: „When You Love” (z jazzowym solem gitarowym Gary’ego Duncana i wspomagającym go rockowo Johnem Cipollino); „Where You Love” (odjazd w stronę acid rocka), „How You Love” (pełne efektów gitarowych z doskonale współpracującą sekcją rytmiczną) i „Wich Do You Love” (popis basisty Davida Freiberga). Drugą stronę płyty otwiera „Mona”, następny kawałek z repertuaru Bo Didleya, oraz dwie kompozycje Duncana „Maiden Of The Cancer Moon” oraz instrumentalny i genialny według mnie „Calvary”. Płytę zamyka króciutki, zaledwie 1,5-minutowy, tytułowy „Happy Trails” Ciekawy cover utworu, który na potrzeby telewizyjnego show zaśpiewała amerykańska aktorka i piosenkarka Dale Evans do spółki ze swym mężem Royem Rogersem w latach 50-tych. Niedługo po nagraniu tej wybitnej płyty niestety zespół musiał opuścić Gary Duncan, który za posiadanie narkotyków został zatrzymany i osadzony w areszcie. Następne płyty nagrywane przez QUICKSILVER nie miały już w sobie tej czarującej hippiesowskiej magii acid rocka. Duncan wrócił do grupy, ale nie było już w niej ani Cipolliny, ani Freiberga. Liderował teraz jej Dino Valenti, któremu skończyła się więzienna odsiadka. Zespół zaczął jednak przegrywać walkę o słuchaczy z takimi nowymi grupami jak Country Joe & Fish i Big Brother And Holding Company z Janis Joplin, które zawiesiły poprzeczkę na bardzo wysokim poziomie. Trudno było im przebić się przez taką zaporę jaka została wyznaczona przez kapele z kręgu San Francisco Bay Area. Nie mniej uważam, że przynajmniej dwie pierwsze płyty tej legendarnej, amerykańskiej grupy każdy fan psychodelii powinien posiadać w swoich zbiorach. Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Who Do You Love - Part 1 3:33 2. When You Love 5:15 3. Where You Love 6:07 4. How You Love 2:46 5. Which Do You Love 4:39 6. Who Do You Love - Part 2 3:01 7. Mona 7:02 8. Maiden Of The Cancer Moon 3:01 9. Calvary 13:21 10. Happy Trails 1:29 ..::OBSADA::.. John Cipollina - guitar, vocals Gary Duncan - guitar, vocals David Freiberg - bass, vocals, piano Greg Elmore - drums, vocals, piano, percussion https://www.youtube.com/watch?v=-mHuTXS05t0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-15 14:13:59
Rozmiar: 315.08 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Muzyczny wir późnych lat 60-tch i wczesnych 70-tych był wielką loterią dla wielu zespołów. Przy odrobinie szczęścia, lub dobrych kontaktach mogły one w pełni rozkwitnąć i zdobyć sławę podczas gdy innym, równie utalentowanym, zabrakło albo wytrzymałości by walczyć z przeciwnościami, albo spasowały gdy oczekiwany sukces nie nadchodził. HARD MEAT z pewnością należał do tej drugiej kategorii, choć jeśli posłuchać ich płyt dojdziemy do wniosku, że nie musieli obawiać się konkurencji, a niezrozumiały brak sukcesu jest jednym z największych rozczarowań tamtych lat. Przynajmniej dla mnie. Zespół powstał pod koniec 1968 roku w Birmingham z inicjatywy braci Dolan: gitarzysty i wokalisty Michaela i młodszego o rok Steve’a grającego na basie. Obaj byli już doświadczonymi muzykami udzielając się wcześniej w różnych miejscowych kapelach takich jak The Ebony Combo, Jimmy Powell And The Fifth Dimension, czy Cock-a-Hoops. W końcu doszli do wniosku, że czas zrobić coś na własny rachunek. Kiedy dołączył do nich perkusista Mick Carless stało się jasne, że to jest ten moment. Chwilę później muzycy przenieśli się do Kornwalii i szybko przekształcili się w niezwykle mocne acid rockowe trio Hard Meat. Wybór nazwy był dość dziwny i… problematyczny, o czym mogli się przekonać na starcie swej kariery. Chcąc się wypromować muzycy wysłali do różnych stacji radiowych swoje demo dołączając do nich… kawałki świeżego mięsa mające (w domyśle) nawiązywać do nazwy zespołu. Taki żart. Nie wiadomo kto wpadł na ten pomysł. Pomysł, przyznam dość szalony, który pewnie by wypalił, gdyby nie pech, a raczej niefortunny zbieg okoliczności. Pomysłodawcy nie przewidzieli bowiem… strajku pocztowców, który opóźnił dostawy przesyłek o dobre kilkanaście dni. Proszę sobie teraz wyobrazić miny adresatów, którzy w środku paczki znajdowali cuchnące na kilometr kawałki zepsutego mięsa i kasetę demo z Bogu ducha niewinnym napisem Hard Meat… Szlifując repertuar w angielskich klubach trio szybko stało się znane dzięki występom otwierającym koncerty znanym w kraju artystom i zespołom takim jak Chuck Berry, Jimi Hendrix, Cream, Jethro Tull… Podczas jednego z takich wieczorów wpadli w oko producentowi muzycznemu, Sandy’emu Robertonowi, który został ich mentorem. On też przedstawił zespół Chrisowi Blackwellowi, z wytwórni Island Records. Panowie od razu załapali nić porozumienia, a jego efekt to szybko wydany singiel „Rain”/ „Burning Up Years”. Strona „A” to wczesny, psychodeliczny klasyk The Beatles (jeden z najbardziej niedocenianych utworów Wielkiej Czwórki) w wersji Hard Meat bardzo spowolniony, choć równie lizergiczny jak oryginał. Z kolei Burnig Up…” to zespołowa kompozycja z fajnym basowym intro, wybuchową gitarą prowadzącą i smyczkami z charakterystycznymi dla zespołu zmianami tempa i głośności. Mała płytka miała być zapowiedzią albumu. Niestety, z niewiadomych do dziś powodów longplay nigdy nie ujrzał światła dziennego. Zawiedzeni muzycy poszli do konkurencji podpisując kontrakt z wytwórnią Warner Brothers, która na przestrzeni jednego roku, wydał im dwa albumy. Pierwszy z nich, „Hard Meat”, trafił do sklepów wczesną wiosną 1970 roku. Debiut to proto-heavy rock dryfujący w kierunku Grand Funk (na przykład) wzmocniony długimi, porywającymi solówkami ze skłonnościami do improwizowania, z posmakiem wczesnej psychodelii z bogatą orkiestracją, doskonałymi harmoniami, niemal akustycznymi folk rockowymi balladami. Jego złożoność i subtelność zostałyby zapewne później uznane za rock progresywny. Mimo dość zróżnicowanego brzmienia każda z zamieszczonych tu kompozycji napędzana jest miłym glosem Michaela Dolana, a jego zaskakująco doskonała gra na gitarze wspomagana perkusją Micka Carlessa w stylu Keitha Moona bardzo, ale to bardzo mi się podoba. To dojrzała płyta, której być może pomogły doświadczenia wyniesione z Island sprzed kilku miesięcy. Wśród siedmiu zamieszczonych tu utworów dwa to covery z czego szalony „Most Likely You Go Your Way (And I’ll Go Mine)” Dylana z zabójczą melodią i jednym z najlepszych wokali Michaela niezbyt daleko odbiega od oryginału. O wiele bardziej interesującą bestią jest „Run, Shaker Life” Issachara Batesa. Żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku jeden z najbardziej płodnych amerykańskich poetów należał do chrześcijańskiej sekty Shakers, stąd ten nieco dziwny tytuł. Być może ktoś kojarzy tę piosenkę z wykonania Richie Havensa, która znalazła się na jego płycie „Something Else Again” z 1968 roku tyle, że wersja Hard Meat jest kompletnie inna. Trio przekształciło ją w niezwykle porywającą, psychodeliczną, dziesięciominutową epopeję wspartą rodzajem szybkiego funkowego rytmu, który Deep Purple skutecznie wykorzystał kilka lat później w „You Fool No One”… Z autorskich kompozycji jedynie „Universal Joint” utknął w psychodelii poprzedniej dekady i na tle pozostałych utworów brzmi nieco przestarzale (mnie to nie przeszkadza, bo jestem fanem takich klimatów), za to pozostałe to już zupełnie inna bajka. Te cztery numery są na różne sposoby proto-progowe. Być może zaskakujące jest to, że sporo tu gitar akustycznych, a sposób w jaki Michael Dolan sprytnie przeplata je z gitarami elektrycznymi jest jednym ze znaków rozpoznawczych brzmienia grupy. Otwierający się ładną akustyczną gitarą „Through A Window” szybko przechodzi w atrakcyjną melodię przypominającą mieszankę angielskiego folk rocka z najbardziej progresywnym Hendrixem. Dużo się tu dzieje (uwielbiam tę wiolonczelę wydobywającą się spod spodu) tym bardziej, że wszystko to napędzane jest szaleńczym bębnieniem, gitarą i słodkim wokalem. Nawiasem mówiąc zawsze byłem ciekawy, dlaczego zespół użył tej piosenki jako tytułu swojego drugiego albumu… Jedyną piosenką, która zbliża się do tego, co dziś nazwalibyśmy riffem jest „Space Between” zbudowana na czymś, co brzmi jak rytm rdzennych Amerykanów z domieszką lizergicznych wpływów, choć całość utrzymana w stonowanym stylu oparta jest na basie i brzmi prawie jak proto-Hawkwind. Powolny „Yesterday, Today And Tomorrow” to jeden z najważniejszych elementów tego setu będący wspaniałą mieszanką psychodelicznych gitar z powściągliwą solówką z użyciem wah wah, melodyjnych, balladowych wokali przypominających „Legend Of A Mind” The Moody Blues, oraz fajnymi zmianami tempa. Utwór pojawił się później jako strona „B” drugiego singla grupy. Kolejna atrakcja to wspaniała ballada „Time Shows No Face” mająca w sobie coś z klimatu piosenki „Cymbaline” Pink Floyd, z gościnnym udziałem Iana Whitemana z Mighty Baby wykonującym piękne jazzowe solo na flecie. Niezwykle nośny, bardzo komercyjny (w dobrym tego słowa znaczeniu) numer i być może stracona szansa na singiel. Niezwykłą rzeczą w tych nagraniach jest to, że się one nie zestarzały – płyta jako całość brzmi świeżo i fascynująco, czego nie zawsze można powiedzieć o wielu klasykach wydanych w 1970 roku. Druga płyta, „Through A Window”, wyprodukowana tak jak i debiut przez Sandy Robertona, ukazała się w październiku tego samego roku. Tym razem materiał nie był aż tak ciężki, ale zespół nadrobił to bardziej zróżnicowanym brzmieniem zapraszając do studia dodatkowych muzyków: Petera Westbrooka (flet) i Phila Jumpa (instrumenty klawiszowe). Michael Dolan rozszerzył swoją ofertę o 6-cio i 12-to strunowe gitary akustyczne, oraz harmonijkę, zaś w perkusyjnym zestawie Micka Carlessa pojawiły się kastaniety, konga i inne „przeszkadzajki”. I żaden z nagranych tu utworów nie ma ani jednej zbędnej, czy zmarnowanej nutki. Podobnie jak poprzednik tak i ten album obok własnych kompozycji zawierał trzy covery, z których „Love” Boba Whale’a dzięki wesołym harmoniom, chwytliwemu gitarowemu refrenowi i szerokiemu wykorzystaniu organów przypominających wczesny Uriah Heep wydaje się być najbardziej interesujący. Nie mniej moje serce skradł numer Grahama Bonda, „I Want You”, będący tak naprawdę blues rockowym jamem, w którym cała trójka prezentuje fenomenalną formę. I o ile Michael zagrał tu jedną z najbardziej imponujących swoich solówek, to cichym bohaterem w tym kawałku jest Steve i jego melodyjna linia basu. Być może na tle tej dwójki akustyczna ballada „From The Prison” Jerry’ego Merricka (tak, tak – to jest ta piosenka, którą Richie Havens otworzył festiwal w Woodstock 15 sierpnia 1969 roku) pozornie wydawać się może nudna, ale ja zawsze mam ciarki gdy jej słucham. Niesamowita melodia pozwala odkryć wspaniały głos Michael i nie muszę chyba dodawać, że ta wersją podoba mi się bardziej niż wykonanie Havensa. Płyta zaczyna się od zaraźliwego, niemal progresywnego utworu „On The Road”, który jest doskonałym przykładem talentów muzyków pokazując jednocześnie ruch w kierunku bardziej standardowego brzmienia napędzanego gitarą elektryczną, chociaż jak się przekonamy pozostałe kompozycje kontynuują akustyczny trend znany z debiutu. Zbudowany na ładnej gitarowej figurze numer wbija się w głowę, a nieco jazzowa sekcja ciągnąca w stronę zespołowej improwizacji jest na tyle interesująca, że chce się tego słuchać dłużej… Powolny „New Day” z nutkami fletu tworzy senną atmosferę i jest jednym z najważniejszych utworów na płycie. Początek brzmi niemal jak wstęp do „Dogs” Pink Floyd, za to w środku mamy świetną jazzową część z kapitalną solówką na gitarze akustycznej… „Smile As You Go Under” i „A Song Of Summer” to nieco bardziej optymistyczne i radosne utwory, z których pierwszy był urokliwą rockową balladą , zaś drugi folk-progresywnym numerem. Oba nagrania ozdobione zostały (po raz kolejny) fajną elektryczną gitarą. Instrumentalny „Freewheel” w zasadzie jest efektowną solówką zagraną na gitarze akustycznej wspomaganą przez chwytliwą partię basu polany sekretnym sosem w postaci finezyjnej gry na bębnach. Album zamyka „The Ballad Of Marmalade Emma And Teddy Grimes”, w której zespół zmierzył się z prawdziwą legendą – dwojgiem znanych włóczęgów z Colchester (miejscowy browar poświęcił nawet piwo Emmi), których historią przez jakiś czas żyła cała Anglia. Szczerze powiedziawszy melodia bardziej pasuje mi do repertuaru grupy The Band, ale była na tyle komercyjna, że została wydana na singlu (ostatnim) w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Cóż, widać, że zespół usilnie potrzebował przeboju, który pozwoliłby mu dalej funkcjonować na rynku. Stało się inaczej i trio rozwiązało się kilka miesięcy później. Z perspektywy czasu patrząc na okładkę tego albumu chciałoby się rzec, że na osłodę zespół zostawił nam wysokie okno, z którego z pewną nutką nostalgii możemy w każdej chwili podziwiać jego muzykę. I na tym powinienem zakończyć tę historię, gdyby nie to, że w 2022 roku wytwórnia Esoteric wypuściła box „The Space Between The Recordings 1969-1970” zawierający oczyszczone, doskonale brzmiące trzy płyty CD zawierające, obok wymienionych dwóch tytułów, dodatkowy dysk z niewydanym albumem dla Island. Na początek mamy nagrania singlowe z „Rain „ i „Run, Shaker Life” (skróconym do czterech minut) na czele, oraz rarytas w postaci „czarnego” protest songu „Strange Fruit” rozsławionego przez nieodżałowaną Billie Holiday. Wersja przyzwoita, ale Michael nie ma głosu Billie… Oryginalny materiał brzmi trochę szorstko. Na przykład „Walking Down Up Street” rozwija się w ciekawy sposób, ale aranżacja dętych moim zdaniem jest zbyt wysunięta na pierwszy plan. Sześciominutowy „Burning Up The Years” (strona „B” singla „Rain”) to najciekawszy kawałek z silnym proto-progresywnym klimatem, a prowadzona przez pianino ballada „Don’t Chase Your Tail” z piękną melodią, jest najbardziej dojrzałym utworem i być może kolejną niewykorzystaną szansą na singiel. Ogólnie rzecz biorąc, ta płyta jest intrygującym wglądem w genezę pierwotnego materiału zespołu, nawet jeśli decyzja o jego niewydaniu w 1969 roku była słuszna. Do boxu dołączono 20-stronicową książeczkę z wieloma archiwalnymi zdjęciami i obszernym esejem Steve’a Pilkingtona, który przedstawia historię członków zespołu przed, w trakcie i po Hard Meat. To z niego dowiedziałem się, że cała trójka od dobrych kilku lat gra swoje niesamowite koncerty hen wysoko, w Największej Orkiestrze Świata… To wydawnictwo jest też w dużej mierze świadectwem różnorodności i wielkości wczesnego, brytyjskiego rocka progresywnego. Warto ją mieć na półce! Zibi ..::TRACK-LIST::.. CD 2 - Through A Window (1970): 1. On the Road 2. New Day 3. Freewheel 4. Smile As You Go Under 5. I Want You (Graham Bond cover) 6. From the Prison (Jerry Merrick cover) 7. A Song of Summer 8. Love (Bob Whale cover) 9. The Ballad Of Marmalade Emma and Teddy Grimes ..::OBSADA::.. Twelve-String Guitar, Acoustic Guitar, Electric Guitar, Harmonica, Lead Vocals - Mick Dolan Acoustic Bass, Electric Bass, Vocals, Acoustic Guitar - Steve Dolan Drums, Castanets, Congas - Mick Carless Guests: Flute - Pete Westbrook Keyboards - Phil Jump https://www.youtube.com/watch?v=7PFm6bbzxLc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-13 10:05:51
Rozmiar: 102.15 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Muzyczny wir późnych lat 60-tch i wczesnych 70-tych był wielką loterią dla wielu zespołów. Przy odrobinie szczęścia, lub dobrych kontaktach mogły one w pełni rozkwitnąć i zdobyć sławę podczas gdy innym, równie utalentowanym, zabrakło albo wytrzymałości by walczyć z przeciwnościami, albo spasowały gdy oczekiwany sukces nie nadchodził. HARD MEAT z pewnością należał do tej drugiej kategorii, choć jeśli posłuchać ich płyt dojdziemy do wniosku, że nie musieli obawiać się konkurencji, a niezrozumiały brak sukcesu jest jednym z największych rozczarowań tamtych lat. Przynajmniej dla mnie. Zespół powstał pod koniec 1968 roku w Birmingham z inicjatywy braci Dolan: gitarzysty i wokalisty Michaela i młodszego o rok Steve’a grającego na basie. Obaj byli już doświadczonymi muzykami udzielając się wcześniej w różnych miejscowych kapelach takich jak The Ebony Combo, Jimmy Powell And The Fifth Dimension, czy Cock-a-Hoops. W końcu doszli do wniosku, że czas zrobić coś na własny rachunek. Kiedy dołączył do nich perkusista Mick Carless stało się jasne, że to jest ten moment. Chwilę później muzycy przenieśli się do Kornwalii i szybko przekształcili się w niezwykle mocne acid rockowe trio Hard Meat. Wybór nazwy był dość dziwny i… problematyczny, o czym mogli się przekonać na starcie swej kariery. Chcąc się wypromować muzycy wysłali do różnych stacji radiowych swoje demo dołączając do nich… kawałki świeżego mięsa mające (w domyśle) nawiązywać do nazwy zespołu. Taki żart. Nie wiadomo kto wpadł na ten pomysł. Pomysł, przyznam dość szalony, który pewnie by wypalił, gdyby nie pech, a raczej niefortunny zbieg okoliczności. Pomysłodawcy nie przewidzieli bowiem… strajku pocztowców, który opóźnił dostawy przesyłek o dobre kilkanaście dni. Proszę sobie teraz wyobrazić miny adresatów, którzy w środku paczki znajdowali cuchnące na kilometr kawałki zepsutego mięsa i kasetę demo z Bogu ducha niewinnym napisem Hard Meat… Szlifując repertuar w angielskich klubach trio szybko stało się znane dzięki występom otwierającym koncerty znanym w kraju artystom i zespołom takim jak Chuck Berry, Jimi Hendrix, Cream, Jethro Tull… Podczas jednego z takich wieczorów wpadli w oko producentowi muzycznemu, Sandy’emu Robertonowi, który został ich mentorem. On też przedstawił zespół Chrisowi Blackwellowi, z wytwórni Island Records. Panowie od razu załapali nić porozumienia, a jego efekt to szybko wydany singiel „Rain”/ „Burning Up Years”. Strona „A” to wczesny, psychodeliczny klasyk The Beatles (jeden z najbardziej niedocenianych utworów Wielkiej Czwórki) w wersji Hard Meat bardzo spowolniony, choć równie lizergiczny jak oryginał. Z kolei Burnig Up…” to zespołowa kompozycja z fajnym basowym intro, wybuchową gitarą prowadzącą i smyczkami z charakterystycznymi dla zespołu zmianami tempa i głośności. Mała płytka miała być zapowiedzią albumu. Niestety, z niewiadomych do dziś powodów longplay nigdy nie ujrzał światła dziennego. Zawiedzeni muzycy poszli do konkurencji podpisując kontrakt z wytwórnią Warner Brothers, która na przestrzeni jednego roku, wydał im dwa albumy. Pierwszy z nich, „Hard Meat”, trafił do sklepów wczesną wiosną 1970 roku. Debiut to proto-heavy rock dryfujący w kierunku Grand Funk (na przykład) wzmocniony długimi, porywającymi solówkami ze skłonnościami do improwizowania, z posmakiem wczesnej psychodelii z bogatą orkiestracją, doskonałymi harmoniami, niemal akustycznymi folk rockowymi balladami. Jego złożoność i subtelność zostałyby zapewne później uznane za rock progresywny. Mimo dość zróżnicowanego brzmienia każda z zamieszczonych tu kompozycji napędzana jest miłym glosem Michaela Dolana, a jego zaskakująco doskonała gra na gitarze wspomagana perkusją Micka Carlessa w stylu Keitha Moona bardzo, ale to bardzo mi się podoba. To dojrzała płyta, której być może pomogły doświadczenia wyniesione z Island sprzed kilku miesięcy. Wśród siedmiu zamieszczonych tu utworów dwa to covery z czego szalony „Most Likely You Go Your Way (And I’ll Go Mine)” Dylana z zabójczą melodią i jednym z najlepszych wokali Michaela niezbyt daleko odbiega od oryginału. O wiele bardziej interesującą bestią jest „Run, Shaker Life” Issachara Batesa. Żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku jeden z najbardziej płodnych amerykańskich poetów należał do chrześcijańskiej sekty Shakers, stąd ten nieco dziwny tytuł. Być może ktoś kojarzy tę piosenkę z wykonania Richie Havensa, która znalazła się na jego płycie „Something Else Again” z 1968 roku tyle, że wersja Hard Meat jest kompletnie inna. Trio przekształciło ją w niezwykle porywającą, psychodeliczną, dziesięciominutową epopeję wspartą rodzajem szybkiego funkowego rytmu, który Deep Purple skutecznie wykorzystał kilka lat później w „You Fool No One”… Z autorskich kompozycji jedynie „Universal Joint” utknął w psychodelii poprzedniej dekady i na tle pozostałych utworów brzmi nieco przestarzale (mnie to nie przeszkadza, bo jestem fanem takich klimatów), za to pozostałe to już zupełnie inna bajka. Te cztery numery są na różne sposoby proto-progowe. Być może zaskakujące jest to, że sporo tu gitar akustycznych, a sposób w jaki Michael Dolan sprytnie przeplata je z gitarami elektrycznymi jest jednym ze znaków rozpoznawczych brzmienia grupy. Otwierający się ładną akustyczną gitarą „Through A Window” szybko przechodzi w atrakcyjną melodię przypominającą mieszankę angielskiego folk rocka z najbardziej progresywnym Hendrixem. Dużo się tu dzieje (uwielbiam tę wiolonczelę wydobywającą się spod spodu) tym bardziej, że wszystko to napędzane jest szaleńczym bębnieniem, gitarą i słodkim wokalem. Nawiasem mówiąc zawsze byłem ciekawy, dlaczego zespół użył tej piosenki jako tytułu swojego drugiego albumu… Jedyną piosenką, która zbliża się do tego, co dziś nazwalibyśmy riffem jest „Space Between” zbudowana na czymś, co brzmi jak rytm rdzennych Amerykanów z domieszką lizergicznych wpływów, choć całość utrzymana w stonowanym stylu oparta jest na basie i brzmi prawie jak proto-Hawkwind. Powolny „Yesterday, Today And Tomorrow” to jeden z najważniejszych elementów tego setu będący wspaniałą mieszanką psychodelicznych gitar z powściągliwą solówką z użyciem wah wah, melodyjnych, balladowych wokali przypominających „Legend Of A Mind” The Moody Blues, oraz fajnymi zmianami tempa. Utwór pojawił się później jako strona „B” drugiego singla grupy. Kolejna atrakcja to wspaniała ballada „Time Shows No Face” mająca w sobie coś z klimatu piosenki „Cymbaline” Pink Floyd, z gościnnym udziałem Iana Whitemana z Mighty Baby wykonującym piękne jazzowe solo na flecie. Niezwykle nośny, bardzo komercyjny (w dobrym tego słowa znaczeniu) numer i być może stracona szansa na singiel. Niezwykłą rzeczą w tych nagraniach jest to, że się one nie zestarzały – płyta jako całość brzmi świeżo i fascynująco, czego nie zawsze można powiedzieć o wielu klasykach wydanych w 1970 roku. Druga płyta, „Through A Window”, wyprodukowana tak jak i debiut przez Sandy Robertona, ukazała się w październiku tego samego roku. Tym razem materiał nie był aż tak ciężki, ale zespół nadrobił to bardziej zróżnicowanym brzmieniem zapraszając do studia dodatkowych muzyków: Petera Westbrooka (flet) i Phila Jumpa (instrumenty klawiszowe). Michael Dolan rozszerzył swoją ofertę o 6-cio i 12-to strunowe gitary akustyczne, oraz harmonijkę, zaś w perkusyjnym zestawie Micka Carlessa pojawiły się kastaniety, konga i inne „przeszkadzajki”. I żaden z nagranych tu utworów nie ma ani jednej zbędnej, czy zmarnowanej nutki. Podobnie jak poprzednik tak i ten album obok własnych kompozycji zawierał trzy covery, z których „Love” Boba Whale’a dzięki wesołym harmoniom, chwytliwemu gitarowemu refrenowi i szerokiemu wykorzystaniu organów przypominających wczesny Uriah Heep wydaje się być najbardziej interesujący. Nie mniej moje serce skradł numer Grahama Bonda, „I Want You”, będący tak naprawdę blues rockowym jamem, w którym cała trójka prezentuje fenomenalną formę. I o ile Michael zagrał tu jedną z najbardziej imponujących swoich solówek, to cichym bohaterem w tym kawałku jest Steve i jego melodyjna linia basu. Być może na tle tej dwójki akustyczna ballada „From The Prison” Jerry’ego Merricka (tak, tak – to jest ta piosenka, którą Richie Havens otworzył festiwal w Woodstock 15 sierpnia 1969 roku) pozornie wydawać się może nudna, ale ja zawsze mam ciarki gdy jej słucham. Niesamowita melodia pozwala odkryć wspaniały głos Michael i nie muszę chyba dodawać, że ta wersją podoba mi się bardziej niż wykonanie Havensa. Płyta zaczyna się od zaraźliwego, niemal progresywnego utworu „On The Road”, który jest doskonałym przykładem talentów muzyków pokazując jednocześnie ruch w kierunku bardziej standardowego brzmienia napędzanego gitarą elektryczną, chociaż jak się przekonamy pozostałe kompozycje kontynuują akustyczny trend znany z debiutu. Zbudowany na ładnej gitarowej figurze numer wbija się w głowę, a nieco jazzowa sekcja ciągnąca w stronę zespołowej improwizacji jest na tyle interesująca, że chce się tego słuchać dłużej… Powolny „New Day” z nutkami fletu tworzy senną atmosferę i jest jednym z najważniejszych utworów na płycie. Początek brzmi niemal jak wstęp do „Dogs” Pink Floyd, za to w środku mamy świetną jazzową część z kapitalną solówką na gitarze akustycznej… „Smile As You Go Under” i „A Song Of Summer” to nieco bardziej optymistyczne i radosne utwory, z których pierwszy był urokliwą rockową balladą , zaś drugi folk-progresywnym numerem. Oba nagrania ozdobione zostały (po raz kolejny) fajną elektryczną gitarą. Instrumentalny „Freewheel” w zasadzie jest efektowną solówką zagraną na gitarze akustycznej wspomaganą przez chwytliwą partię basu polany sekretnym sosem w postaci finezyjnej gry na bębnach. Album zamyka „The Ballad Of Marmalade Emma And Teddy Grimes”, w której zespół zmierzył się z prawdziwą legendą – dwojgiem znanych włóczęgów z Colchester (miejscowy browar poświęcił nawet piwo Emmi), których historią przez jakiś czas żyła cała Anglia. Szczerze powiedziawszy melodia bardziej pasuje mi do repertuaru grupy The Band, ale była na tyle komercyjna, że została wydana na singlu (ostatnim) w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Cóż, widać, że zespół usilnie potrzebował przeboju, który pozwoliłby mu dalej funkcjonować na rynku. Stało się inaczej i trio rozwiązało się kilka miesięcy później. Z perspektywy czasu patrząc na okładkę tego albumu chciałoby się rzec, że na osłodę zespół zostawił nam wysokie okno, z którego z pewną nutką nostalgii możemy w każdej chwili podziwiać jego muzykę. I na tym powinienem zakończyć tę historię, gdyby nie to, że w 2022 roku wytwórnia Esoteric wypuściła box „The Space Between The Recordings 1969-1970” zawierający oczyszczone, doskonale brzmiące trzy płyty CD zawierające, obok wymienionych dwóch tytułów, dodatkowy dysk z niewydanym albumem dla Island. Na początek mamy nagrania singlowe z „Rain „ i „Run, Shaker Life” (skróconym do czterech minut) na czele, oraz rarytas w postaci „czarnego” protest songu „Strange Fruit” rozsławionego przez nieodżałowaną Billie Holiday. Wersja przyzwoita, ale Michael nie ma głosu Billie… Oryginalny materiał brzmi trochę szorstko. Na przykład „Walking Down Up Street” rozwija się w ciekawy sposób, ale aranżacja dętych moim zdaniem jest zbyt wysunięta na pierwszy plan. Sześciominutowy „Burning Up The Years” (strona „B” singla „Rain”) to najciekawszy kawałek z silnym proto-progresywnym klimatem, a prowadzona przez pianino ballada „Don’t Chase Your Tail” z piękną melodią, jest najbardziej dojrzałym utworem i być może kolejną niewykorzystaną szansą na singiel. Ogólnie rzecz biorąc, ta płyta jest intrygującym wglądem w genezę pierwotnego materiału zespołu, nawet jeśli decyzja o jego niewydaniu w 1969 roku była słuszna. Do boxu dołączono 20-stronicową książeczkę z wieloma archiwalnymi zdjęciami i obszernym esejem Steve’a Pilkingtona, który przedstawia historię członków zespołu przed, w trakcie i po Hard Meat. To z niego dowiedziałem się, że cała trójka od dobrych kilku lat gra swoje niesamowite koncerty hen wysoko, w Największej Orkiestrze Świata… To wydawnictwo jest też w dużej mierze świadectwem różnorodności i wielkości wczesnego, brytyjskiego rocka progresywnego. Warto ją mieć na półce! Zibi ..::TRACK-LIST::.. CD 2 - Through A Window (1970): 1. On the Road 2. New Day 3. Freewheel 4. Smile As You Go Under 5. I Want You (Graham Bond cover) 6. From the Prison (Jerry Merrick cover) 7. A Song of Summer 8. Love (Bob Whale cover) 9. The Ballad Of Marmalade Emma and Teddy Grimes ..::OBSADA::.. Twelve-String Guitar, Acoustic Guitar, Electric Guitar, Harmonica, Lead Vocals - Mick Dolan Acoustic Bass, Electric Bass, Vocals, Acoustic Guitar - Steve Dolan Drums, Castanets, Congas - Mick Carless Guests: Flute - Pete Westbrook Keyboards - Phil Jump https://www.youtube.com/watch?v=7PFm6bbzxLc SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-13 10:00:52
Rozmiar: 288.99 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. An amazing collection of Pink Floyd radio sessions and TV broadcasts from 1967-1968, the years the band released their debut album, "Piper At The Gates Of Dawn" and the legendary second album "A Saucerful of Secrets". Includes recordings for Radio One's Top Gear program, which showcased the underground hipster scene of London, and TV broadcasts from France and Italy. Features amazing versions of 'Pow R. Toc H', 'Astronomy Domine', 'Set The Controls For The Heart Of The Sun', 'Flaming' and 'Vegetable Man'. Essential live recordings of Pink Floyd during their greatest era! ..::TRACK-LIST::.. CD 2: 1. Murderotic Woman 2. The Massed Gadgets Of Hercules 3. Let There Be More Light 4. Julie Dream 5. Set The Controls For The Heart Of The Sun 6. Astronomy Domine 7. Flaming 8. Set The Controls For The Heart Of The Sun 9. Let There Be More Light 10. Astronomy Domine 11. Interstellar Overdrive 12. Let There Be More Light https://www.youtube.com/watch?v=Ckl6mjCthGM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-27 16:00:54
Rozmiar: 128.02 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. An amazing collection of Pink Floyd radio sessions and TV broadcasts from 1967-1968, the years the band released their debut album, "Piper At The Gates Of Dawn" and the legendary second album "A Saucerful of Secrets". Includes recordings for Radio One's Top Gear program, which showcased the underground hipster scene of London, and TV broadcasts from France and Italy. Features amazing versions of 'Pow R. Toc H', 'Astronomy Domine', 'Set The Controls For The Heart Of The Sun', 'Flaming' and 'Vegetable Man'. Essential live recordings of Pink Floyd during their greatest era! ..::TRACK-LIST::.. CD 2: 1. Murderotic Woman 2. The Massed Gadgets Of Hercules 3. Let There Be More Light 4. Julie Dream 5. Set The Controls For The Heart Of The Sun 6. Astronomy Domine 7. Flaming 8. Set The Controls For The Heart Of The Sun 9. Let There Be More Light 10. Astronomy Domine 11. Interstellar Overdrive 12. Let There Be More Light https://www.youtube.com/watch?v=Ckl6mjCthGM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-27 15:57:22
Rozmiar: 360.90 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. An amazing collection of Pink Floyd radio sessions and TV broadcasts from 1967-1968, the years the band released their debut album, "Piper At The Gates Of Dawn" and the legendary second album "A Saucerful of Secrets". Includes recordings for Radio One's Top Gear program, which showcased the underground hipster scene of London, and TV broadcasts from France and Italy. Features amazing versions of 'Pow R. Toc H', 'Astronomy Domine', 'Set The Controls For The Heart Of The Sun', 'Flaming' and 'Vegetable Man'. Essential live recordings of Pink Floyd during their greatest era! ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Pow R. Toc. H 2. Astronomy Domine 3. Scarecrow 4. The Gnome 5. Matilda Mother 6. Set The Controls For The Heart Of The Sun 7. Reaction In G 8. Flaming 9. Vegetable Man 10. Scream Thy Last Scream 11. Jugband Blues 12. Pow R. Toc. H 13. Green Onions 14. Tomorrows World (Instrumental) https://www.youtube.com/watch?v=Ckl6mjCthGM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-15 19:15:05
Rozmiar: 88.33 MB
Peerów: 8
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. An amazing collection of Pink Floyd radio sessions and TV broadcasts from 1967-1968, the years the band released their debut album, "Piper At The Gates Of Dawn" and the legendary second album "A Saucerful of Secrets". Includes recordings for Radio One's Top Gear program, which showcased the underground hipster scene of London, and TV broadcasts from France and Italy. Features amazing versions of 'Pow R. Toc H', 'Astronomy Domine', 'Set The Controls For The Heart Of The Sun', 'Flaming' and 'Vegetable Man'. Essential live recordings of Pink Floyd during their greatest era! ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Pow R. Toc. H 2. Astronomy Domine 3. Scarecrow 4. The Gnome 5. Matilda Mother 6. Set The Controls For The Heart Of The Sun 7. Reaction In G 8. Flaming 9. Vegetable Man 10. Scream Thy Last Scream 11. Jugband Blues 12. Pow R. Toc. H 13. Green Onions 14. Tomorrows World (Instrumental) https://www.youtube.com/watch?v=Ckl6mjCthGM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-15 19:11:37
Rozmiar: 257.05 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja bez wątpienia najlepszego progresywnego albumu, jaki kiedykolwiek powstał w Hiszpanii! Wydany w 1971 roku, jedyny LP tego zespołu to połączenie klasycznej progresji w stylistyce bardzo wczesnych Jethro Tull z psychodelicznymi, narkotycznymi klimatami a la Pink Floyd z lat 1968-69. Urokliwe partie fletu, wszechobecna gitara z wah-wah, ciekawy, angielski wokal, momentami transowe, psychodeliczne rytmy. Oryginalny winyl wytwórni Dimension w świetnym stanie kosztuje blisko 1500 euro! Dodatkowo dołączono utwór pochodzący z A-strony singla z 1971 roku. One of the earliest Spanish rock group to have released an album. THEY DID IT BECAUSE THEY DID NOT KNOW IT WAS POSSIBLE, says the booklet, and they got a good point. Although the Franco was on its last years, the dictator was still keeping a firm grip on the country, large overtures were being made for European tourism, to spend its money, the regime was not as incredibly tight as it once was, which meant that some of those rebel groups were able to release rock records by squeaking through the nets. Among the other early groups were SMASH (with Gualberto Garcia of Gualberto fame), OM (jazz-rock), MUSICA DISPERSA later SISA (folk-rock), MAQUINA (killer prog RnR) and TAPIMAN (with Max Sunyer, future ICEBERG). This band is Guillermo Paris's project - these guys are from the suburbs of Barcelona and had been in part of a folk group Els Mussols, before changing their names to Aqua De Regaliz, under which they released some singles and again (along with drummer) just prior to recording their sole album again to Pan & Regaliz). The least we can say is that the group members loved JETHRO TULL's debut album, This Was and somehow CREAM was not far from it either. The group has more than one link with cross-town rivals/friends MAQUINA, playing many gigs together, sharing members and even at first sharing the same label. But further changes (and bringing ex-Tapiman members) would soon have the best of P&R. ..::TRACK-LIST::.. 1. One More Day (3.32) 2. WAiting In The Monsters Garden (3.15) 3. Dead Of Love ( 3.18) 4. Thinking In Mary (3.32) 5. A Song For The Friends (2.25) 6. When You Are So Bringdown (3.17) 7. Today It Is Raining (9.21) 8. I Can Fly (3.41) Bonus Track: 9. Magic Color [Single A-side, 1971] (2.53) ..::OBSADA::.. Vocals, Flute, Jew's Harp - Guillermo Paris Guitar, Vocals - Alfonso Bou Bass, Vocals - Arturo Domingo Drums, Percussion, Triangle - Pedro Van Eeckhout https://www.youtube.com/watch?v=GkKe_nI0ZII SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-15 12:19:08
Rozmiar: 80.27 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja bez wątpienia najlepszego progresywnego albumu, jaki kiedykolwiek powstał w Hiszpanii! Wydany w 1971 roku, jedyny LP tego zespołu to połączenie klasycznej progresji w stylistyce bardzo wczesnych Jethro Tull z psychodelicznymi, narkotycznymi klimatami a la Pink Floyd z lat 1968-69. Urokliwe partie fletu, wszechobecna gitara z wah-wah, ciekawy, angielski wokal, momentami transowe, psychodeliczne rytmy. Oryginalny winyl wytwórni Dimension w świetnym stanie kosztuje blisko 1500 euro! Dodatkowo dołączono utwór pochodzący z A-strony singla z 1971 roku. One of the earliest Spanish rock group to have released an album. THEY DID IT BECAUSE THEY DID NOT KNOW IT WAS POSSIBLE, says the booklet, and they got a good point. Although the Franco was on its last years, the dictator was still keeping a firm grip on the country, large overtures were being made for European tourism, to spend its money, the regime was not as incredibly tight as it once was, which meant that some of those rebel groups were able to release rock records by squeaking through the nets. Among the other early groups were SMASH (with Gualberto Garcia of Gualberto fame), OM (jazz-rock), MUSICA DISPERSA later SISA (folk-rock), MAQUINA (killer prog RnR) and TAPIMAN (with Max Sunyer, future ICEBERG). This band is Guillermo Paris's project - these guys are from the suburbs of Barcelona and had been in part of a folk group Els Mussols, before changing their names to Aqua De Regaliz, under which they released some singles and again (along with drummer) just prior to recording their sole album again to Pan & Regaliz). The least we can say is that the group members loved JETHRO TULL's debut album, This Was and somehow CREAM was not far from it either. The group has more than one link with cross-town rivals/friends MAQUINA, playing many gigs together, sharing members and even at first sharing the same label. But further changes (and bringing ex-Tapiman members) would soon have the best of P&R. ..::TRACK-LIST::.. 1. One More Day (3.32) 2. WAiting In The Monsters Garden (3.15) 3. Dead Of Love ( 3.18) 4. Thinking In Mary (3.32) 5. A Song For The Friends (2.25) 6. When You Are So Bringdown (3.17) 7. Today It Is Raining (9.21) 8. I Can Fly (3.41) Bonus Track: 9. Magic Color [Single A-side, 1971] (2.53) ..::OBSADA::.. Vocals, Flute, Jew's Harp - Guillermo Paris Guitar, Vocals - Alfonso Bou Bass, Vocals - Arturo Domingo Drums, Percussion, Triangle - Pedro Van Eeckhout https://www.youtube.com/watch?v=GkKe_nI0ZII SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-15 12:13:54
Rozmiar: 219.47 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja wydanego w 1970 roku przez Mercury, znakomitego albumu pochodzącej z Cleveland formacji (albo grupie towarzyszącej gitarzyście/wokaliście), będącego jedną z najciekawszych i najbardziej porywających pozycji z kręgu ciężkiego psychodelicznego rocka (ze szczyptą amerykańskiego folku w dwóch nagraniach). Wypełniająca drugą część płyty (TUTAJ PRZESUNIĘTA NA POCZĄTEK) i składająca się z pięciu oddzielnych części 23-minutowa suita ('Blue Cheer na sterydach spotyka wczesny, bardziej progresywny Grand Funk') jest po-wa-la-ją-ca! Kapitalne, chwytliwe melodie, atakujące z wdziękiem gitary i bardzo gęste, obłędne bębnienie - to część atutów tego niemal hardrockowego majstersztyku! Pozostałe pięć nagrań (oryginalnie wypełniających pierwszą stronę winylu) stało na podobnym poziomie, choć emocji może było nieco mniej. Dodatkowo zamieszczono dwa bardzo rzadkie utwory (jeden świetny, drugi taki sobie...) singlowe z 1969 roku. Ta świetnie brzmiąca wersja zawiera projekty graficzne zarówno z amerykańskiej (człowiek w kapeluszu), jak i brytyjskiej (czarownik w lesie) winylowej edycji! JL ..::TRACK-LIST::.. 1. The Ultimate Prophecy 5:00 2. Death's Finale 3:13 3. Cycles 2:29 4. Waiting To Be Born 5:08 5. Pink Sun 5:16 6. One Time Woman 3:43 7. Angel 3:48 8. We Can Try 3:28 9. Good Day Extending Company 4:42 10. I've Never See You 3:14 Bonus Tracks: 11. Epitaph For A Head (Single B-side, 1969) 12. Who's Nuts Alfred (Single A-side, 1969) ..::OBSADA::.. Lead Vocals - J. D. Blackfoot Organ - Sterling Smith Bass - Phil Stokes Drums - Dan Waldron Guitar - Craig Fuller, Jeff Whitlock https://www.youtube.com/watch?v=JJNQHOvt8So SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-10 19:42:34
Rozmiar: 103.63 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana, europejska edycja wydanego w 1970 roku przez Mercury, znakomitego albumu pochodzącej z Cleveland formacji (albo grupie towarzyszącej gitarzyście/wokaliście), będącego jedną z najciekawszych i najbardziej porywających pozycji z kręgu ciężkiego psychodelicznego rocka (ze szczyptą amerykańskiego folku w dwóch nagraniach). Wypełniająca drugą część płyty (TUTAJ PRZESUNIĘTA NA POCZĄTEK) i składająca się z pięciu oddzielnych części 23-minutowa suita ('Blue Cheer na sterydach spotyka wczesny, bardziej progresywny Grand Funk') jest po-wa-la-ją-ca! Kapitalne, chwytliwe melodie, atakujące z wdziękiem gitary i bardzo gęste, obłędne bębnienie - to część atutów tego niemal hardrockowego majstersztyku! Pozostałe pięć nagrań (oryginalnie wypełniających pierwszą stronę winylu) stało na podobnym poziomie, choć emocji może było nieco mniej. Dodatkowo zamieszczono dwa bardzo rzadkie utwory (jeden świetny, drugi taki sobie...) singlowe z 1969 roku. Ta świetnie brzmiąca wersja zawiera projekty graficzne zarówno z amerykańskiej (człowiek w kapeluszu), jak i brytyjskiej (czarownik w lesie) winylowej edycji! JL ..::TRACK-LIST::.. 1. The Ultimate Prophecy 5:00 2. Death's Finale 3:13 3. Cycles 2:29 4. Waiting To Be Born 5:08 5. Pink Sun 5:16 6. One Time Woman 3:43 7. Angel 3:48 8. We Can Try 3:28 9. Good Day Extending Company 4:42 10. I've Never See You 3:14 Bonus Tracks: 11. Epitaph For A Head (Single B-side, 1969) 12. Who's Nuts Alfred (Single A-side, 1969) ..::OBSADA::.. Lead Vocals - J. D. Blackfoot Organ - Sterling Smith Bass - Phil Stokes Drums - Dan Waldron Guitar - Craig Fuller, Jeff Whitlock https://www.youtube.com/watch?v=JJNQHOvt8So SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-10 19:38:59
Rozmiar: 305.41 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wydany w 1969 roku, rewelacyjny psychodeliczny album o ciężkim gitarowym brzmieniu i świetnych, nośnych kompozycjach. Jedna z 2-3 najbardziej niedocenionych amerykańskich płyt końca lat 60-tych. Niemal każdy utwór (z siedmiu) to dynamit! Amerykańska reedycja z 2021 roku, rozszerzona o dwa CD - na pierwszym z nich znalazły się alternatywne, a na drugim instrumentalne wersje utworów z albumu. One of the best things i got into as the result of scouring Acid Archives back in 2021 during lockdown boredom. The difference maker for me is that while this is genuinely pretty "psych-y", the band rocks very hard, there are almost no extraneous elements and the songwriting is uniformly very strong. In particular, it might sound kind of like damning with faint praise, but the total lack of any chintzy keyboard or "period" sound FX really makes this feel remarkably contemporary in a way that I wish many more bands (not all!) would have pursued--and you have to add into that Murray Shiffrin's beautiful fuzz, with plenty of bumblebee G-string playing, and Mike Ratti'c cavernous drums. It's not just the sound, though; the band is admirably punky, tribal, and frat rockin' as the situation demands, with the titular singer Morgen's ultra-delicate vocals adding what there is of a "psych" aspect. It's hard to imagine this record coming out much earlier or later than it did; it has some thunderous aspects, sounding very "hard rock", but these are masterfully integrated into some rave-up sections that I gather bands soon came to think of as a dated "garage rock" sound. To my ears, this adds a very welcome diversity to the proceedings. Well worth checking out if, like me, you like the piercing fuzz of "psych rock" but aren't sold on some of the dodgier studio gimmicks--but you also enjoy the somewhat jammy, purposefully messy and wild psych sound at its best. dictateursanguinaire ..::TRACK-LIST::.. CD 1 - Morgen: 1. Welcome To The Void 4:49 2. Of Dreams 5:39 3. Beggin' Your Pardon (Miss Joan) 4:53 4. Eternity In Between 4:30 5. Purple 4:14 6. She's The Nitetime 3:33 7. Love 10:54 CD 2 - Morgen (Unreleased & Alternate Takes): 1. Purple (Alternate Take) 4:14 2. She's The Nitetime (Alternate Take) 4:00 3. Love (Alternate Take/Mix) 10:39 4. Begging Your Pardon (Ms. Joan) (Alternate Take) 4:52 5. Purple (Alternate Take) 3:53 6. She's The Nitetime 3:27 7. Welcome To The Void (Alternate Mix) 4:48 8. All I Know 2:43 9. Everything's Gone 3:15 10. Woke Up This Morning 3:35 11. She's The Nitetime (Chorus Vocal) (Alternate Take 2) 3:25 CD 3 - Morgen (Instrumentals): 1. Welcome To The Void (Alternate Mix) [Instrumental] 3:25 2. Begging Your Pardon (Miss Joan) (Alternate Take) [Instrumental] 4:49 3. She's The Nitetime (Alternate Take) [Instrumental] 4:52 4. She's The Nitetime (Alternate Take 2) [Instrumental] 4:00 5. Purple (Alternate Take) [Instrumental] 3:31 6. Purple (Alternate Take 2) [Instrumental] 4:17 7. Eternity 3:52 8. Love (Alternate Take) 10:40 9. Woke Up This Morning [Instrumental] 3:35 10. All I Know [Instrumental] 2:41 11. Everything's Gone [Instrumental] 3:13 ..::OBSADA::.. Rhythm Guitar - Barry Stock Bass - Bobby Rizzo Drums - Michael Ratti Lead Guitar - Murray Shiffrin Lead Vocals - Murray Shiffrin (tracks: B4), Steve Morgen (tracks: A1 to A7, B1 to B3, B5 to B11) https://www.youtube.com/watch?v=Mo3JRH3hcOM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-03 18:00:23
Rozmiar: 320.02 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wydany w 1969 roku, rewelacyjny psychodeliczny album o ciężkim gitarowym brzmieniu i świetnych, nośnych kompozycjach. Jedna z 2-3 najbardziej niedocenionych amerykańskich płyt końca lat 60-tych. Niemal każdy utwór (z siedmiu) to dynamit! Amerykańska reedycja z 2021 roku, rozszerzona o dwa CD - na pierwszym z nich znalazły się alternatywne, a na drugim instrumentalne wersje utworów z albumu. One of the best things i got into as the result of scouring Acid Archives back in 2021 during lockdown boredom. The difference maker for me is that while this is genuinely pretty "psych-y", the band rocks very hard, there are almost no extraneous elements and the songwriting is uniformly very strong. In particular, it might sound kind of like damning with faint praise, but the total lack of any chintzy keyboard or "period" sound FX really makes this feel remarkably contemporary in a way that I wish many more bands (not all!) would have pursued--and you have to add into that Murray Shiffrin's beautiful fuzz, with plenty of bumblebee G-string playing, and Mike Ratti'c cavernous drums. It's not just the sound, though; the band is admirably punky, tribal, and frat rockin' as the situation demands, with the titular singer Morgen's ultra-delicate vocals adding what there is of a "psych" aspect. It's hard to imagine this record coming out much earlier or later than it did; it has some thunderous aspects, sounding very "hard rock", but these are masterfully integrated into some rave-up sections that I gather bands soon came to think of as a dated "garage rock" sound. To my ears, this adds a very welcome diversity to the proceedings. Well worth checking out if, like me, you like the piercing fuzz of "psych rock" but aren't sold on some of the dodgier studio gimmicks--but you also enjoy the somewhat jammy, purposefully messy and wild psych sound at its best. dictateursanguinaire ..::TRACK-LIST::.. CD 1 - Morgen: 1. Welcome To The Void 4:49 2. Of Dreams 5:39 3. Beggin' Your Pardon (Miss Joan) 4:53 4. Eternity In Between 4:30 5. Purple 4:14 6. She's The Nitetime 3:33 7. Love 10:54 CD 2 - Morgen (Unreleased & Alternate Takes): 1. Purple (Alternate Take) 4:14 2. She's The Nitetime (Alternate Take) 4:00 3. Love (Alternate Take/Mix) 10:39 4. Begging Your Pardon (Ms. Joan) (Alternate Take) 4:52 5. Purple (Alternate Take) 3:53 6. She's The Nitetime 3:27 7. Welcome To The Void (Alternate Mix) 4:48 8. All I Know 2:43 9. Everything's Gone 3:15 10. Woke Up This Morning 3:35 11. She's The Nitetime (Chorus Vocal) (Alternate Take 2) 3:25 CD 3 - Morgen (Instrumentals): 1. Welcome To The Void (Alternate Mix) [Instrumental] 3:25 2. Begging Your Pardon (Miss Joan) (Alternate Take) [Instrumental] 4:49 3. She's The Nitetime (Alternate Take) [Instrumental] 4:52 4. She's The Nitetime (Alternate Take 2) [Instrumental] 4:00 5. Purple (Alternate Take) [Instrumental] 3:31 6. Purple (Alternate Take 2) [Instrumental] 4:17 7. Eternity 3:52 8. Love (Alternate Take) 10:40 9. Woke Up This Morning [Instrumental] 3:35 10. All I Know [Instrumental] 2:41 11. Everything's Gone [Instrumental] 3:13 ..::OBSADA::.. Rhythm Guitar - Barry Stock Bass - Bobby Rizzo Drums - Michael Ratti Lead Guitar - Murray Shiffrin Lead Vocals - Murray Shiffrin (tracks: B4), Steve Morgen (tracks: A1 to A7, B1 to B3, B5 to B11) https://www.youtube.com/watch?v=Mo3JRH3hcOM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-03 17:56:47
Rozmiar: 902.18 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Rewelacja! Nagrany dla wytwórni Elektra wiosną i latem 1969 roku, ale wstrzymany dosłownie w ostatniej chwili, legendarny, heavy-psychodeliczny album brytyjskiej formacji Leviathan (nie mylić z hard progresywnym rockiem z USA), która nieco wcześniej działała pod nazwą Mike Stuart Span. Zespół wydał trzy doskonałe single i miał zrealizować album - co nigdy nie nastąpiło. CD zawiera wszystko to co najlepsze w ciężkawym, dość chwytliwym brytyjskim roku z 1968 i 1969! Siłą rzeczy słychać wyraźne wpływy Hendrixa, Cream, Fleetwood Mac z Greenem oraz całej tej obłędnej, choć zapomnianej, brytyjskiej psychodelii spod znaku Open Mind, The Attack czy Wimple Winch. Jakość dźwięku jest doskonała, zaś od strony muzycznej nie ma żadnych wypełniaczy - wyłącznie klasyczne, rockowe mięsko! Tak jak w przypadku, również wstrzymanego, albumu progresywnej grupy Canterbury Glass można tylko dywagować, co by się stało gdyby LP Leviathan ukazał się w epoce na dużej, wpływowej wytwórni jaką była Elektra! Dodatkowo zamieszczono dwie wersje singlowe oraz (co ważniejsze) cztery fantastyczne i utrzymane w identycznej konwencji, heavy-psychodeliczne nagrania grupy Mike Stuart Span (to był po prostu Leviathan w niezmienionym składzie, a pod wcześniejszą, znaną z rzadkicgh singli nazwą) dokonane dla programu Johna Peela w BBC w maju 1968 roku. JL ..::TRACK-LIST::.. 1. Remember The Times 2:45 2. Second Production 4:41 3. Through The Looking Glass 5:43 4. The War Machine 5:17 5. Flames 4:46 6. Time 3:58 7. Blue Day 6:37 8. Just Forget Tomorrow 4:17 9. World In My Head 4:27 10. Evil Woman 7:55 Bonus Tracks: 11. Flames (UK Elektra Single, 1969) 3:37 12. Remember The Times (Australian Astor Single Mix, 1969) 2:39 Mike Stuart Span [Pre-Leviathan] 13. Children Of Tomorrow (BBC 'Top Gear' Radio Show, May 1968) 3:16 14. Through The Looking Glass (BBC 'Top Gear' Radio Show, May 1968) 4:51 15. Time (BBC 'Top Gear' Radio Show, May 1968) 4:05 16. My White Bicycle (BBC 'Top Gear' Radio Show, May 1968) 3:17 ..::OBSADA::.. Stuart Hobday - Lead Vocals Brian Bennet - Guitar Roger McCabe - Bass Gary Murphy - Drums https://www.youtube.com/watch?v=ei-r9f3siwQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-02 19:37:13
Rozmiar: 169.36 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Rewelacja! Nagrany dla wytwórni Elektra wiosną i latem 1969 roku, ale wstrzymany dosłownie w ostatniej chwili, legendarny, heavy-psychodeliczny album brytyjskiej formacji Leviathan (nie mylić z hard progresywnym rockiem z USA), która nieco wcześniej działała pod nazwą Mike Stuart Span. Zespół wydał trzy doskonałe single i miał zrealizować album - co nigdy nie nastąpiło. CD zawiera wszystko to co najlepsze w ciężkawym, dość chwytliwym brytyjskim roku z 1968 i 1969! Siłą rzeczy słychać wyraźne wpływy Hendrixa, Cream, Fleetwood Mac z Greenem oraz całej tej obłędnej, choć zapomnianej, brytyjskiej psychodelii spod znaku Open Mind, The Attack czy Wimple Winch. Jakość dźwięku jest doskonała, zaś od strony muzycznej nie ma żadnych wypełniaczy - wyłącznie klasyczne, rockowe mięsko! Tak jak w przypadku, również wstrzymanego, albumu progresywnej grupy Canterbury Glass można tylko dywagować, co by się stało gdyby LP Leviathan ukazał się w epoce na dużej, wpływowej wytwórni jaką była Elektra! Dodatkowo zamieszczono dwie wersje singlowe oraz (co ważniejsze) cztery fantastyczne i utrzymane w identycznej konwencji, heavy-psychodeliczne nagrania grupy Mike Stuart Span (to był po prostu Leviathan w niezmienionym składzie, a pod wcześniejszą, znaną z rzadkicgh singli nazwą) dokonane dla programu Johna Peela w BBC w maju 1968 roku. JL ..::TRACK-LIST::.. 1. Remember The Times 2:45 2. Second Production 4:41 3. Through The Looking Glass 5:43 4. The War Machine 5:17 5. Flames 4:46 6. Time 3:58 7. Blue Day 6:37 8. Just Forget Tomorrow 4:17 9. World In My Head 4:27 10. Evil Woman 7:55 Bonus Tracks: 11. Flames (UK Elektra Single, 1969) 3:37 12. Remember The Times (Australian Astor Single Mix, 1969) 2:39 Mike Stuart Span [Pre-Leviathan] 13. Children Of Tomorrow (BBC 'Top Gear' Radio Show, May 1968) 3:16 14. Through The Looking Glass (BBC 'Top Gear' Radio Show, May 1968) 4:51 15. Time (BBC 'Top Gear' Radio Show, May 1968) 4:05 16. My White Bicycle (BBC 'Top Gear' Radio Show, May 1968) 3:17 ..::OBSADA::.. Stuart Hobday - Lead Vocals Brian Bennet - Guitar Roger McCabe - Bass Gary Murphy - Drums https://www.youtube.com/watch?v=ei-r9f3siwQ SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-06-02 19:33:29
Rozmiar: 480.92 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. I pomyśleć, że jeszcze 15 lat temu był to zespół kompletnie nieznany!!! Jedyny w dyskografii, a wydany niegdyś prywatnie w nakładzie... 200 egzemplarzy, jest wypadkową brzmień debiutu Beggars Opery, wczesnych Uriah Heep i wczesnych Genesis/Fruup - z typowym dla prywatnych tłoczeń, 'normalnym' wokalem. Mnóstwo dominujących organów Hammonda, sporo fajnych partii gitar i generalnie rzecz biorąc jest to sensacyjne odkrycie. Na dodatek jakość dźwięku jest niemal perfekcyjna, a zespół profesjonalny, więc jest pozycja wręcz obligatoryjna dla wszystkich fanów klasycznego, ciężkawego progresywnego grania z Wysp! Oryginalny album (wydany bez zdjęcia zespołu na froncie) nigdy nie pojawił się na Discogs, zaś w eBayu sprzedał się TRZY RAZY w CIĄGU OSTATNICH 10 LAT w cenach 3000-4000 euro! JL Mniej więcej dwa lata temu wyszła kompaktowa edycja jedynego albumu zupełnie nieznanej szkockiej grupy CAPTAIN MARRYAT stając się od razu wielką sensacją wśród miłośników muzyki z lat siedemdziesiątych. Kolekcjonerzy oszaleli na punkcie tej płyty, płacąc w ostatnim kwartale roku 2014 na ebayu za trzy oryginalne egzemplarze po 3000 – 3500 funtów każdy! I nie ma się temu co dziwić, gdyż generalnie rzecz ujmując jest to płytowe sensacyjne odkrycie. A jeśli jeszcze dodam, że album wydano w prywatnym nakładzie… 200 egzemplarzy(!) cena ta ma swą wartość. Oczywiście wersja CD na szczęście jest dużo tańsza i gorąco namawiam do jego kupowania. Nawet w „ciemno”. Tym bardziej, że jakość dźwięku jest perfekcyjna, a zespół naprawdę profesjonalny! Zespół powstał w 1971 roku w Glasgow w składzie: Jimmy Rorrison (perkusja, śpiew), Hugh Finnegan (bas, śpiew), Allan Bryce (organy, śpiew), Tommy Hendry (śpiew, gitara akustyczna) i Ian McEnely (gitara prowadząca i akustyczna). Swą nazwę zaczerpnęli z autentycznej postaci. Kapitan Frederick Marryat był bowiem angielskim dziewiętnastowiecznym żeglarzem, pisarzem, autorem nowel i powieści o tematyce marynistycznej i awanturniczej. Jego najbardziej znana powieść to „Okręt widmo”. Zapewne nuta romantyzmu jaka przewijała się w jego literaturze urzekła muzyków, bo i na ich albumie ten romantyzm jest wyczuwalny na milę. Lokalny sukces zawdzięczali koncertom w licznych klubach muzycznych, w tym w najbardziej wówczas popularnym w Glasgow w „Burns Howff”. To tu regularnie występowali też Alex Harvey Band, Nazareth, czy Beggars Opera. Podróżowali także po całej Szkocji, ale ich celem był Londyn i podpisanie kontraktu płytowego z wytwórnią EMI lub Chrysalis. Za pożyczone od przyjaciół pieniądze weszli do studia nagraniowego Thor by tam nagrać singla, z którym mogliby udać się do Londynu. Na nagranie całego albumu nie starczyło im po prostu pieniędzy! A jednak, kiedy właściciel studia Thor usłyszał ich muzykę pozwolił im skorzystać ze sprzętu nagraniowego, a zespół skwapliwie wykorzystał to w stu procentach. I tak za jednym podejściem zarejestrowali materiał, który w ilości 200 egzemplarzy został wytłoczony i rozprowadzany podczas ich koncertów. Dziś już wiemy, że po latach stał się kolekcjonerskim rarytasem. Płyta zatytułowana po prostu „Captain Marryat” ukazała się w 1974 roku. Album zawiera sześć kompozycji, z czego połowę skomponował organista Allan Bryce. I to właśnie organy Hammonda wybijają się na pierwszy plan w takich utworach jak „Blindness„, „It Happened To Me„, czy „Songwritter’s Lament” co raczej dziwić nie powinno. Ale mamy tu także sporo fajnych partii fuzzowanych gitar i „normalny” wokal. Taki spokojny, momentami refleksyjny, romantyczny. Jest w nim coś takiego specyficznego, że z miejsca przykuwa uwagę. Bliżej wokaliście do Donovana, niż do Roberta Planta, ale broń Boże to nie wada. To ogromna zaleta! Płytę zamyka kapitalny improwizowany jam „Dance Thor„. Psychodelia pełną gębą! Tego chce się słuchać na okrągło! Zespół trzyma bardzo wysoki poziom wykonawczy. I chociaż nie lubię porównań, to by przybliżyć gatunek w jakim się poruszał mogę wymienić wypadkową brzmień wczesnych Deep Purple, Uriah Heep, Genesis, Fruup i Beggars Opery szczególnie z jej debiutanckiego albumu. Klasyczne rock progresywne granie. Do dziś nie wiem, dlaczego zespół z takim potencjałem muzycznym przepadł w epoce. Żadna z wymienionych wyżej wytwórni nie zainteresowała się płytą. W 1975 roku zespół rozwiązał się. Tommy Hendy wyemigrował pięć lat później do Kanady wcześniej jednak zawiązując z Ianem McElenym grupę Silver, która przetrwała ledwie pół roku. Historia Captain Marryat skończyła się definitywnie. Tylko fani starego rocka spowodowali, że o Szkotach z Glasgow świat muzyczny nie zapomniał! Zibi Captain Marryat was a Scottish band active from 1971 to 1975, with only one self-titled album to their credit, and an intense live activity almost exclusively in Scotland. The band comprised of Ian McEleny (Lead Guitar), Hugh Finnegan (Bass / Vocals), Jimmy Rorrison (Drums / Vocals), Tommy Hendry (Accoustic Guitar / Vocals) and Allan Bryce (Organ / Vocals). They took their name from a London author, and associate of Charles Dickens, Captain Frederick Marryat. It is interesting that they chose a friend of Dickens for their moniker, as the character of Uriah Heep comes from the Dickens novel David Copperfield. Their live activity was mainly concentrated in Scottish pubs and festivals always in their country, with very intense shows. Thanks to their performances the band got noticed by two well-known Scottish bands, Alex Harvey Band and Nazareth, who appreciated the sound. After a few years of live-only activity, in 1974 they released their only self-titled album via Thor Recordings, which was printed in only 200 copies, thus not allowing the band to establish itself in the music scene. A real shame as this LP is a masterpiece with Heavy Prog sounds, with the organ in great evidence, a solid sound and high quality ideas. The limited availability of the disc has made it become an object of desire for lovers and collectors over time, who only in 2010, at the first reissue, had the opportunity to buy it at affordable prices. In its original version, in fact, it reaches prices among the highest ever, touching the 3,000 pounds skins, as well as being hardly available on the market even at such high figures. Given the limited commercial success of the record, the band disbanded in 1975, and as already mentioned for many other artists in these editorials, it would have deserved better distribution. From 2010 to today the disc has been reissued 1 time on CD and 3 times on LP, giving it a new and above all greater visibility, also an unofficial CD reissue by a Russian label. A band that enters by right in this editorial on the hidden rarities of Prog, their only album is a Heavy Prog masterpiece, with organ-driven sounds and intense vocals and solid rhythmic sessions. The quality of the mixing and mastering is also of a high standard. Jacopo Vigezzi ..::TRACK-LIST::.. 1. Blindness 5:10 2. It Happened To Me 8:11 3. A Friend 4:32 4. Songwriter's Lament 6:20 5. Changes 2:45 6. Dance Of Thor 6:53 ..::OBSADA::.. Bass, Vocals - Hugh Finnegan Lead Guitar, Acoustic Guitar - Ian McEleny Organ, Vocals - Allan Bryce Vocals, Acoustic Guitar - Tommy Hendry Vocals, Drums - Jimmy Rorrison https://www.youtube.com/watch?v=5anYEEQrX20 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-28 17:49:58
Rozmiar: 78.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. I pomyśleć, że jeszcze 15 lat temu był to zespół kompletnie nieznany!!! Jedyny w dyskografii, a wydany niegdyś prywatnie w nakładzie... 200 egzemplarzy, jest wypadkową brzmień debiutu Beggars Opery, wczesnych Uriah Heep i wczesnych Genesis/Fruup - z typowym dla prywatnych tłoczeń, 'normalnym' wokalem. Mnóstwo dominujących organów Hammonda, sporo fajnych partii gitar i generalnie rzecz biorąc jest to sensacyjne odkrycie. Na dodatek jakość dźwięku jest niemal perfekcyjna, a zespół profesjonalny, więc jest pozycja wręcz obligatoryjna dla wszystkich fanów klasycznego, ciężkawego progresywnego grania z Wysp! Oryginalny album (wydany bez zdjęcia zespołu na froncie) nigdy nie pojawił się na Discogs, zaś w eBayu sprzedał się TRZY RAZY w CIĄGU OSTATNICH 10 LAT w cenach 3000-4000 euro! JL Mniej więcej dwa lata temu wyszła kompaktowa edycja jedynego albumu zupełnie nieznanej szkockiej grupy CAPTAIN MARRYAT stając się od razu wielką sensacją wśród miłośników muzyki z lat siedemdziesiątych. Kolekcjonerzy oszaleli na punkcie tej płyty, płacąc w ostatnim kwartale roku 2014 na ebayu za trzy oryginalne egzemplarze po 3000 – 3500 funtów każdy! I nie ma się temu co dziwić, gdyż generalnie rzecz ujmując jest to płytowe sensacyjne odkrycie. A jeśli jeszcze dodam, że album wydano w prywatnym nakładzie… 200 egzemplarzy(!) cena ta ma swą wartość. Oczywiście wersja CD na szczęście jest dużo tańsza i gorąco namawiam do jego kupowania. Nawet w „ciemno”. Tym bardziej, że jakość dźwięku jest perfekcyjna, a zespół naprawdę profesjonalny! Zespół powstał w 1971 roku w Glasgow w składzie: Jimmy Rorrison (perkusja, śpiew), Hugh Finnegan (bas, śpiew), Allan Bryce (organy, śpiew), Tommy Hendry (śpiew, gitara akustyczna) i Ian McEnely (gitara prowadząca i akustyczna). Swą nazwę zaczerpnęli z autentycznej postaci. Kapitan Frederick Marryat był bowiem angielskim dziewiętnastowiecznym żeglarzem, pisarzem, autorem nowel i powieści o tematyce marynistycznej i awanturniczej. Jego najbardziej znana powieść to „Okręt widmo”. Zapewne nuta romantyzmu jaka przewijała się w jego literaturze urzekła muzyków, bo i na ich albumie ten romantyzm jest wyczuwalny na milę. Lokalny sukces zawdzięczali koncertom w licznych klubach muzycznych, w tym w najbardziej wówczas popularnym w Glasgow w „Burns Howff”. To tu regularnie występowali też Alex Harvey Band, Nazareth, czy Beggars Opera. Podróżowali także po całej Szkocji, ale ich celem był Londyn i podpisanie kontraktu płytowego z wytwórnią EMI lub Chrysalis. Za pożyczone od przyjaciół pieniądze weszli do studia nagraniowego Thor by tam nagrać singla, z którym mogliby udać się do Londynu. Na nagranie całego albumu nie starczyło im po prostu pieniędzy! A jednak, kiedy właściciel studia Thor usłyszał ich muzykę pozwolił im skorzystać ze sprzętu nagraniowego, a zespół skwapliwie wykorzystał to w stu procentach. I tak za jednym podejściem zarejestrowali materiał, który w ilości 200 egzemplarzy został wytłoczony i rozprowadzany podczas ich koncertów. Dziś już wiemy, że po latach stał się kolekcjonerskim rarytasem. Płyta zatytułowana po prostu „Captain Marryat” ukazała się w 1974 roku. Album zawiera sześć kompozycji, z czego połowę skomponował organista Allan Bryce. I to właśnie organy Hammonda wybijają się na pierwszy plan w takich utworach jak „Blindness„, „It Happened To Me„, czy „Songwritter’s Lament” co raczej dziwić nie powinno. Ale mamy tu także sporo fajnych partii fuzzowanych gitar i „normalny” wokal. Taki spokojny, momentami refleksyjny, romantyczny. Jest w nim coś takiego specyficznego, że z miejsca przykuwa uwagę. Bliżej wokaliście do Donovana, niż do Roberta Planta, ale broń Boże to nie wada. To ogromna zaleta! Płytę zamyka kapitalny improwizowany jam „Dance Thor„. Psychodelia pełną gębą! Tego chce się słuchać na okrągło! Zespół trzyma bardzo wysoki poziom wykonawczy. I chociaż nie lubię porównań, to by przybliżyć gatunek w jakim się poruszał mogę wymienić wypadkową brzmień wczesnych Deep Purple, Uriah Heep, Genesis, Fruup i Beggars Opery szczególnie z jej debiutanckiego albumu. Klasyczne rock progresywne granie. Do dziś nie wiem, dlaczego zespół z takim potencjałem muzycznym przepadł w epoce. Żadna z wymienionych wyżej wytwórni nie zainteresowała się płytą. W 1975 roku zespół rozwiązał się. Tommy Hendy wyemigrował pięć lat później do Kanady wcześniej jednak zawiązując z Ianem McElenym grupę Silver, która przetrwała ledwie pół roku. Historia Captain Marryat skończyła się definitywnie. Tylko fani starego rocka spowodowali, że o Szkotach z Glasgow świat muzyczny nie zapomniał! Zibi Captain Marryat was a Scottish band active from 1971 to 1975, with only one self-titled album to their credit, and an intense live activity almost exclusively in Scotland. The band comprised of Ian McEleny (Lead Guitar), Hugh Finnegan (Bass / Vocals), Jimmy Rorrison (Drums / Vocals), Tommy Hendry (Accoustic Guitar / Vocals) and Allan Bryce (Organ / Vocals). They took their name from a London author, and associate of Charles Dickens, Captain Frederick Marryat. It is interesting that they chose a friend of Dickens for their moniker, as the character of Uriah Heep comes from the Dickens novel David Copperfield. Their live activity was mainly concentrated in Scottish pubs and festivals always in their country, with very intense shows. Thanks to their performances the band got noticed by two well-known Scottish bands, Alex Harvey Band and Nazareth, who appreciated the sound. After a few years of live-only activity, in 1974 they released their only self-titled album via Thor Recordings, which was printed in only 200 copies, thus not allowing the band to establish itself in the music scene. A real shame as this LP is a masterpiece with Heavy Prog sounds, with the organ in great evidence, a solid sound and high quality ideas. The limited availability of the disc has made it become an object of desire for lovers and collectors over time, who only in 2010, at the first reissue, had the opportunity to buy it at affordable prices. In its original version, in fact, it reaches prices among the highest ever, touching the 3,000 pounds skins, as well as being hardly available on the market even at such high figures. Given the limited commercial success of the record, the band disbanded in 1975, and as already mentioned for many other artists in these editorials, it would have deserved better distribution. From 2010 to today the disc has been reissued 1 time on CD and 3 times on LP, giving it a new and above all greater visibility, also an unofficial CD reissue by a Russian label. A band that enters by right in this editorial on the hidden rarities of Prog, their only album is a Heavy Prog masterpiece, with organ-driven sounds and intense vocals and solid rhythmic sessions. The quality of the mixing and mastering is also of a high standard. Jacopo Vigezzi ..::TRACK-LIST::.. 1. Blindness 5:10 2. It Happened To Me 8:11 3. A Friend 4:32 4. Songwriter's Lament 6:20 5. Changes 2:45 6. Dance Of Thor 6:53 ..::OBSADA::.. Bass, Vocals - Hugh Finnegan Lead Guitar, Acoustic Guitar - Ian McEleny Organ, Vocals - Allan Bryce Vocals, Acoustic Guitar - Tommy Hendry Vocals, Drums - Jimmy Rorrison https://www.youtube.com/watch?v=5anYEEQrX20 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-28 17:46:07
Rozmiar: 217.16 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana edycja jednej z najlepszych płyt w tym sklepie (mowa o sklepie, w którym kupuję krążki-FA) i zarazem kwintesencja ambitnego, a przy tym melodyjnego grania z końca lat 60-tych! Wydany latem 1969 roku debiutancki i autentycznie kultowy album Andwelli (dwa kolejne tytuły powstały już pod skróconą nazwą) to obłędne połączenie psychodelicznej stylistyki spod znaku wczesnych Procol Harum, pierwszych dwóch płyt Family i Traffic oraz więcej niż szczypty późnych The Beatles z okresu 'Abbey Road'. Oryginalną, trwającą blisko 50 minut płytę (w idealnej, brytyjskiej edycji CBS Records wartą blisko... 2000 euro!!!) wypełniały relatywnie krótkie, ale bardzo treściwe nagrania trwające średnio po 4 minuty. Dodatkowo zamieszczono dwa nagrania singlowe z 1969 oraz dwa kawałki z 1970 roku. To jest najlepiej brzmiąca edycja - lepsza niż wersja Sunbeam Records. Album „Love And Poetry” grupy ANDWELLA’S DREAM uwiódł mnie od pierwszego przesłuchania, od jej pierwszych dźwięków. Zadurzyłem się w nim na amen i chyba dlatego tak długo zwlekałem z jego prezentacją. Zadanie nie należy bowiem do łatwych. Jak obiektywnie i bez nadmiernych emocji opisać coś, co kocha się mocno i bez pamięci? Jak przelać na papier emocje i uczucia, by nie wyszedł z tego banał trącący infantylizmem? Postaram się ograniczyć do niezbędnego minimum wszelkie „ochy” i „achy”, jeśli jednak w którymś momencie mocno się zapędzę – proszę o wyrozumiałość. Czasem rządzą mną emocje. A tak na marginesie – zdecydowanie wolę błąd entuzjasty, niż obojętność mędrca. Płyta „Love And Poetry” to jedna z najlepszych pozycji w swoim gatunku i zarazem kwintesencja grania końca lat 60-tych. Jak w soczewce skupia się w niej to, co na brytyjskiej scenie dopiero się wykluwało (rock progresywny) oraz to, co powoli odchodziło do lamusa (psychodelia). Pomost łączący dwa muzyczne brzegi. O takich płytach jak ta mówiło się, że zostały zatrzymane w czasie... W 1967 roku w Belfaście (Irlandia Pn.) istniało trio The Method, której liderem był gitarzysta i wokalista Dave Lewis – bez wątpienia jeden z najbardziej utalentowanych twórców brytyjskiego, muzycznego undergroundu. Zespół często gościł w znanym klubie The Maritime. W tym samym, do którego wpadał młodziutki Gary Moore, by z kolegami wypić piwo, pogadać o życiu, dziewczynach i muzyce. A także by posłuchać ówczesnej lokalnej gwiazdy – grupy Them z Vanem Morrisonem. Rok później The Method postanowili opuścić rodzinne miasto i wyjechać do Londynu. W ostatniej chwili z wyjazdu zrezygnował basista Paul Hanna. Po kilku tygodniach pobytu w stolicy „…z tęsknoty za domem i rodziną” zespół opuścił także perkusista Wilgar Campbell. Na ich miejsce Lewis dość szybko znalazł nowych muzyków i już pod nową nazwą, jako ANDWELLA’S DREAM, podpisał kontrakt płytowy z CBS Records. Wchodząc do studia nagraniowego ze swoimi kompozycjami gitarzyście towarzyszyli Nigel Portman Smith (bg) i Gordon Barton (dr). Dodam, że do tego skromnego grona gościnnie dołączył także Bob Downes, muzyk znany ze współpracy z Egg, który zagrał na flecie, instrumentach perkusyjnych, chińskich dzwoneczkach i tam tamie. Zrobił to charytatywnie, w imię starej przyjaźni. Gotowy album ukazał się na rynku latem 1969 roku. „Love And Poetry” zawiera muzykę melodyjną, z rozmytymi partiami czy to gitary, czy fletu mającą w sobie jednak dość energii, by zbliżyć się do cięższych brzmień (ekspresyjna solówka lidera w utworze „Sunday”). Słychać tu całą gamę przeróżnych wpływów: psychodelię, ambitny pop, folk, a nawet heavy metal. To już właściwie był rock progresywny, choć nie ma tutaj rozbudowanych kompozycji – zazwyczaj nie przekraczały one nawet czterech minut. A jednak muzycy potrafili z nich stworzyć autentycznie jednolitą, przemyślaną całość. Już pierwsze nagranie „The Days Grew Longer For Love” po krótkim akustycznym intro z miejsca wprowadza mnie w odpowiedni nastrój. Atmosferyczny, wpadający w ucho początek zburzony zostaje nagłym, gwałtownym wejściem dwóch grających długie, melodyjne sola gitar, jakby zwiastujące nadejście Wishbone Ash – a potem od nowa! Gęsia skóra po raz pierwszy na moim ciele. I nie po raz ostatni. W zasadzie każdy z trzynastu utworów zamieszczonych na tym albumie zasługuje na wyróżnienie. Niemal hardrockowy „Sunday” to znowu świetne wyraziste gitary, mocna sekcja rytmiczna plus krzykliwy śpiew. Tyle w nim surowej agresji, że rozsadza głośniki! Tajemniczy, ozdobiony orientalnym fletem, poprzedzony introdukcją wykorzystującą brzmienie gongu i instrumentów perkusyjnych, a zarazem uroczy i refleksyjny jest „Lost A Number Found A King”. Dalej mamy przyprawiony ostrym solem gitary przebojowy, folkujący „Man Without A Name”; nawiązujący do estetyki Traffic mocno psychodeliczny „Clockword Man” z efektami dźwiękowymi, organami i gitarą akustyczną, oraz kapitalny „Cocaine” z jazzującym brzmieniem gitary i organów z hipnotycznie swingującymi partiami basu i perkusji. Jak widać dzieje się na tej płycie, oj dzieje! A to dopiero pierwsza odsłona albumu... Drugą stronę otwierał pełen wdzięku, gitarowy „Shades Of Grey”. Broń Boże nie słuchajcie tego numeru prowadząc samochód. Można się w nim totalnie zasłuchać odlatując przy tym w inny wymiar czasu i przestrzeni. Rytmiczny „High On The Mountain” zaśpiewany i zagrany na totalnym luzie ma coś z klimatu The Beatles. A tuż po nim kolejne arcydzieło – „Andwella”. Doskonały, nawiązujący do muzyki klasycznej numer oparty na współbrzmieniu Hammondów i gitary, ozdobiony niebanalną melodyką. Soczyste psycho-progresywne granie w klimacie Velvett Fogg i Procol Harum. Obłęd w oczach, ciary na plecach! Delikatny, chwytający za serce „Midday Sun” z pięknymi harmoniami wokalnymi ociera się o beatlesowskie „Don’t Let Me Down”. „Take My Road” wzbogacono natomiast brzmieniem skrzypiec i jak kilka innych fragmentów płyty posiada folkowy charakter. Jest to jeszcze ten psychodeliczny folk, który zacznie być coraz częściej wykorzystywany przez inne zespoły; już za chwilę, choćby za sprawą Fairport Convention, przemieni się w folk rock i stanie się odrębnym stylem muzycznym. W nagraniu „Felix” mała niespodzianka: za bębnami słyszmy pierwszego perkusistę Wilgera Campbella. To kapitalny, z wszelkiego rodzaju przesterami, mocno zagęszczony utwór bliski dokonaniom Traffic i Procol Harum. Nieszablonowa, a jednocześnie na swój sposób przebojowa piosenka; takich mogę słuchać bez końca. Kończy płytę „Goodbye” – dwuminutowa, nastrojowa ballada zagrana na gitarze akustycznej, zaśpiewana ciepłym, miękkim głosem, po której pozostaje żal, że to już koniec płyty. Koniec doskonałego albumu o czarującym, nieco baśniowym nastroju... Mam ogromny żal do szefów CBS Records za to, że „odpuścili” (nie po raz pierwszy zresztą) promowanie płyty i zespołu, przez co album „Love And Poetry” sprzedał się wówczas w minimalnym nakładzie. Dziś oryginalny longplay wart 1000€ jest wielkim rarytasem i poszukiwany „niemal przez wszystkich”. Warto więc zainwestować w dużo tańszą reedycję kompaktową np. wytwórni Green Tree, która zawiera dwa bonusy. W 1970 roku zespół ANDWELLA’S DREAM zmienił wytwórnię, skład, oraz skrócił nazwę na ANDWELLA. Pod tym szyldem wydał dwa albumy: „World’s End” (1970) i „People’s People” (1971) po czym rozwiązał się Ale to już temat na inną opowieść... Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. The Days Grew Longer For Love 3:53 2. Sunday 3:11 3. Lost A Number, Found A King (Flute, Bells [Chinese Bells], Tam-tam, Finger Cymbals, Percussion [Dry Leaves], Ti-tse [Chinese Bamboo Flute]-Bob Downes) 5:59 4. Man Without A Name 2:41 5. Clockwork Man 2:40 6. Cocaine 4:58 7. Shades Of Grey 3:35 8. High On A Mountain 2:30 9. Andwella 3:14 10. Midday Sun 3:40 11. Take My Road 3:21 12. Felix (Drums-Wilgar Campbell) 4:17 13. Goodbye 2:17 Bonus Tracks: 14. Mrs. Man (45 A-side, 1969) 15. Mr. Sunshine (45 B-side, 1969) 16. Every Little Minute (45 A-side, 1970) 17. Micheal FitzHenry (45 B-side, 1970) ..::OBSADA::.. Guitar, Piano, Organ, Vocals - Dave Lewis Drums - Gordon Barton Bass, Vocals - Nigel Smith https://www.youtube.com/watch?v=1rEcnpplYjI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-27 20:30:42
Rozmiar: 147.23 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, limitowana edycja jednej z najlepszych płyt w tym sklepie (mowa o sklepie, w którym kupuję krążki-FA) i zarazem kwintesencja ambitnego, a przy tym melodyjnego grania z końca lat 60-tych! Wydany latem 1969 roku debiutancki i autentycznie kultowy album Andwelli (dwa kolejne tytuły powstały już pod skróconą nazwą) to obłędne połączenie psychodelicznej stylistyki spod znaku wczesnych Procol Harum, pierwszych dwóch płyt Family i Traffic oraz więcej niż szczypty późnych The Beatles z okresu 'Abbey Road'. Oryginalną, trwającą blisko 50 minut płytę (w idealnej, brytyjskiej edycji CBS Records wartą blisko... 2000 euro!!!) wypełniały relatywnie krótkie, ale bardzo treściwe nagrania trwające średnio po 4 minuty. Dodatkowo zamieszczono dwa nagrania singlowe z 1969 oraz dwa kawałki z 1970 roku. To jest najlepiej brzmiąca edycja - lepsza niż wersja Sunbeam Records. Album „Love And Poetry” grupy ANDWELLA’S DREAM uwiódł mnie od pierwszego przesłuchania, od jej pierwszych dźwięków. Zadurzyłem się w nim na amen i chyba dlatego tak długo zwlekałem z jego prezentacją. Zadanie nie należy bowiem do łatwych. Jak obiektywnie i bez nadmiernych emocji opisać coś, co kocha się mocno i bez pamięci? Jak przelać na papier emocje i uczucia, by nie wyszedł z tego banał trącący infantylizmem? Postaram się ograniczyć do niezbędnego minimum wszelkie „ochy” i „achy”, jeśli jednak w którymś momencie mocno się zapędzę – proszę o wyrozumiałość. Czasem rządzą mną emocje. A tak na marginesie – zdecydowanie wolę błąd entuzjasty, niż obojętność mędrca. Płyta „Love And Poetry” to jedna z najlepszych pozycji w swoim gatunku i zarazem kwintesencja grania końca lat 60-tych. Jak w soczewce skupia się w niej to, co na brytyjskiej scenie dopiero się wykluwało (rock progresywny) oraz to, co powoli odchodziło do lamusa (psychodelia). Pomost łączący dwa muzyczne brzegi. O takich płytach jak ta mówiło się, że zostały zatrzymane w czasie... W 1967 roku w Belfaście (Irlandia Pn.) istniało trio The Method, której liderem był gitarzysta i wokalista Dave Lewis – bez wątpienia jeden z najbardziej utalentowanych twórców brytyjskiego, muzycznego undergroundu. Zespół często gościł w znanym klubie The Maritime. W tym samym, do którego wpadał młodziutki Gary Moore, by z kolegami wypić piwo, pogadać o życiu, dziewczynach i muzyce. A także by posłuchać ówczesnej lokalnej gwiazdy – grupy Them z Vanem Morrisonem. Rok później The Method postanowili opuścić rodzinne miasto i wyjechać do Londynu. W ostatniej chwili z wyjazdu zrezygnował basista Paul Hanna. Po kilku tygodniach pobytu w stolicy „…z tęsknoty za domem i rodziną” zespół opuścił także perkusista Wilgar Campbell. Na ich miejsce Lewis dość szybko znalazł nowych muzyków i już pod nową nazwą, jako ANDWELLA’S DREAM, podpisał kontrakt płytowy z CBS Records. Wchodząc do studia nagraniowego ze swoimi kompozycjami gitarzyście towarzyszyli Nigel Portman Smith (bg) i Gordon Barton (dr). Dodam, że do tego skromnego grona gościnnie dołączył także Bob Downes, muzyk znany ze współpracy z Egg, który zagrał na flecie, instrumentach perkusyjnych, chińskich dzwoneczkach i tam tamie. Zrobił to charytatywnie, w imię starej przyjaźni. Gotowy album ukazał się na rynku latem 1969 roku. „Love And Poetry” zawiera muzykę melodyjną, z rozmytymi partiami czy to gitary, czy fletu mającą w sobie jednak dość energii, by zbliżyć się do cięższych brzmień (ekspresyjna solówka lidera w utworze „Sunday”). Słychać tu całą gamę przeróżnych wpływów: psychodelię, ambitny pop, folk, a nawet heavy metal. To już właściwie był rock progresywny, choć nie ma tutaj rozbudowanych kompozycji – zazwyczaj nie przekraczały one nawet czterech minut. A jednak muzycy potrafili z nich stworzyć autentycznie jednolitą, przemyślaną całość. Już pierwsze nagranie „The Days Grew Longer For Love” po krótkim akustycznym intro z miejsca wprowadza mnie w odpowiedni nastrój. Atmosferyczny, wpadający w ucho początek zburzony zostaje nagłym, gwałtownym wejściem dwóch grających długie, melodyjne sola gitar, jakby zwiastujące nadejście Wishbone Ash – a potem od nowa! Gęsia skóra po raz pierwszy na moim ciele. I nie po raz ostatni. W zasadzie każdy z trzynastu utworów zamieszczonych na tym albumie zasługuje na wyróżnienie. Niemal hardrockowy „Sunday” to znowu świetne wyraziste gitary, mocna sekcja rytmiczna plus krzykliwy śpiew. Tyle w nim surowej agresji, że rozsadza głośniki! Tajemniczy, ozdobiony orientalnym fletem, poprzedzony introdukcją wykorzystującą brzmienie gongu i instrumentów perkusyjnych, a zarazem uroczy i refleksyjny jest „Lost A Number Found A King”. Dalej mamy przyprawiony ostrym solem gitary przebojowy, folkujący „Man Without A Name”; nawiązujący do estetyki Traffic mocno psychodeliczny „Clockword Man” z efektami dźwiękowymi, organami i gitarą akustyczną, oraz kapitalny „Cocaine” z jazzującym brzmieniem gitary i organów z hipnotycznie swingującymi partiami basu i perkusji. Jak widać dzieje się na tej płycie, oj dzieje! A to dopiero pierwsza odsłona albumu... Drugą stronę otwierał pełen wdzięku, gitarowy „Shades Of Grey”. Broń Boże nie słuchajcie tego numeru prowadząc samochód. Można się w nim totalnie zasłuchać odlatując przy tym w inny wymiar czasu i przestrzeni. Rytmiczny „High On The Mountain” zaśpiewany i zagrany na totalnym luzie ma coś z klimatu The Beatles. A tuż po nim kolejne arcydzieło – „Andwella”. Doskonały, nawiązujący do muzyki klasycznej numer oparty na współbrzmieniu Hammondów i gitary, ozdobiony niebanalną melodyką. Soczyste psycho-progresywne granie w klimacie Velvett Fogg i Procol Harum. Obłęd w oczach, ciary na plecach! Delikatny, chwytający za serce „Midday Sun” z pięknymi harmoniami wokalnymi ociera się o beatlesowskie „Don’t Let Me Down”. „Take My Road” wzbogacono natomiast brzmieniem skrzypiec i jak kilka innych fragmentów płyty posiada folkowy charakter. Jest to jeszcze ten psychodeliczny folk, który zacznie być coraz częściej wykorzystywany przez inne zespoły; już za chwilę, choćby za sprawą Fairport Convention, przemieni się w folk rock i stanie się odrębnym stylem muzycznym. W nagraniu „Felix” mała niespodzianka: za bębnami słyszmy pierwszego perkusistę Wilgera Campbella. To kapitalny, z wszelkiego rodzaju przesterami, mocno zagęszczony utwór bliski dokonaniom Traffic i Procol Harum. Nieszablonowa, a jednocześnie na swój sposób przebojowa piosenka; takich mogę słuchać bez końca. Kończy płytę „Goodbye” – dwuminutowa, nastrojowa ballada zagrana na gitarze akustycznej, zaśpiewana ciepłym, miękkim głosem, po której pozostaje żal, że to już koniec płyty. Koniec doskonałego albumu o czarującym, nieco baśniowym nastroju... Mam ogromny żal do szefów CBS Records za to, że „odpuścili” (nie po raz pierwszy zresztą) promowanie płyty i zespołu, przez co album „Love And Poetry” sprzedał się wówczas w minimalnym nakładzie. Dziś oryginalny longplay wart 1000€ jest wielkim rarytasem i poszukiwany „niemal przez wszystkich”. Warto więc zainwestować w dużo tańszą reedycję kompaktową np. wytwórni Green Tree, która zawiera dwa bonusy. W 1970 roku zespół ANDWELLA’S DREAM zmienił wytwórnię, skład, oraz skrócił nazwę na ANDWELLA. Pod tym szyldem wydał dwa albumy: „World’s End” (1970) i „People’s People” (1971) po czym rozwiązał się Ale to już temat na inną opowieść... Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. The Days Grew Longer For Love 3:53 2. Sunday 3:11 3. Lost A Number, Found A King (Flute, Bells [Chinese Bells], Tam-tam, Finger Cymbals, Percussion [Dry Leaves], Ti-tse [Chinese Bamboo Flute]-Bob Downes) 5:59 4. Man Without A Name 2:41 5. Clockwork Man 2:40 6. Cocaine 4:58 7. Shades Of Grey 3:35 8. High On A Mountain 2:30 9. Andwella 3:14 10. Midday Sun 3:40 11. Take My Road 3:21 12. Felix (Drums-Wilgar Campbell) 4:17 13. Goodbye 2:17 Bonus Tracks: 14. Mrs. Man (45 A-side, 1969) 15. Mr. Sunshine (45 B-side, 1969) 16. Every Little Minute (45 A-side, 1970) 17. Micheal FitzHenry (45 B-side, 1970) ..::OBSADA::.. Guitar, Piano, Organ, Vocals - Dave Lewis Drums - Gordon Barton Bass, Vocals - Nigel Smith https://www.youtube.com/watch?v=1rEcnpplYjI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-27 20:26:17
Rozmiar: 409.64 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. To jest limitowana, europejska reedycja genialnego, psych-progresywnego, brytyjskiego albumu - wraz z czterema utworami dodatkowymi, nagranymi w 1968 pod nazwą Uriel (bez gitarzysty w składzie). Wydany oryginalnie w 1969 roku, jeden z najbardziej legendarnych i wręcz powalających psychodelicznych albumów w historii rocka był połączeniem stylistyki wczesnych Pink Floyd, nieistniejących jeszcze Hawkwind (z okresu debiutu), szczypty elektrycznego bluesa i fascynujących, kosmicznych improwizacji na gitarę i mocno rozkręcone Hammondy. Pod tą tajemniczą nazwą kryła się oczywiście progresywna formacja Egg oraz 18-letni wówczas gitarzysta Steve Hillage (potem w Khan i Gong). Skromny, ale wypełniony treścią booklet zawiera projekty graficzne z oryginalnych winylowych wydań - w tym rzadką, tylną okładkę edycji hiszpańskiej z urokliwą, psychodeliczną łodzią podwodną. Doskonały dźwięk! Z tą grupą jest naprawdę ciekawa sprawa. Już samo to, że została utworzona na JEDEN dzień (dosłownie!) wydaje się wręcz nieprawdopodobne. Ten jeden dzień spędziła w studiu nagraniowym, by zarejestrować materiał muzyczny. Dodam – FENOMENALNY materiał, który stał się sensacją brytyjskiego rocka progresywnego po wsze czasy! A gdy dodam, że zrobili to muzycy, którzy mieli wówczas po osiemnaście lat, ktoś z boku popuka się w czoło i powie: „Eee, niemożliwe!” A jednak… Cofnijmy się w czasie o dwa lata, do roku 1967. To właśnie wtedy, w renomowanej City Of London School, wokalista i gitarzysta Steve Hillage, basista Mont Campbell, grający na klawiszach Dave Stewart, oraz pozyskany przez ogłoszenie w „Melody Maker” perkusista Clive Brooks pod koniec tamtego roku utworzyli grupę URIEL. Uriel to imię jednego z biblijnych archaniołów, a inspiracją do nazwania tak zespołu, jak twierdzi Dave Stewart, był poemat Johna Miltona „Raj utracony”. Zadebiutowali w młodzieżowym klubie w Sheen. Na początku ich repertuar opierał się na coverach – głównie były to przeróbki Jimiego Hendrixa, Cream i The Nice. Jednak z czasem zaczęli tworzyć własny repertuar, a nawet nagrali płytę „demo” zatytułowaną „Egoman„. Nagrania URIEL długi czas skrywane w prywatnych archiwach muzyków doczekały się publikacji dopiero w grudniu 2007 roku na płycie „Arzachel Collectors Edition by Uriel” wydanej przez Egg Archive (CD69-7201)- wytwórnię należącą do członków grupy Egg/Arzachel. Znalazło się na niej sześć nagrań plus cała płyta ARZACHEL. Latem 1968r. po raz ostatni w tym składzie Uriel wystąpił na wyspie Wight w Ryde Castle Hotel, po czym Steve Hillage opuścił zespół. Powód? Gitarzysta skończył edukację w szkole średniej i podjął naukę na Kent University w Cantenbury. Pozostała trójka postanowiła kontynuować karierę. Dzięki przypadkowej znajomości z Billem Jellettem trio rozpoczęło występy w słynnym The Middle Earth Club, zmieniając nazwę na Egg (styczeń 1969). Chwilę później podpisują kontrakt z wytwórnią Decca i w maju wychodzi ich pierwsza (kapitalna!) płyta „Egg”. W tym samym czasie muzycy często odwiedzali bar kawowy na Gerrard Street. Wpadali tam na dobrą kawę, ciasto i pyszne lody, a także by pogawędzić sobie z żoną Billa Jelletta, która pracowała jako kelnerka. Tu poznali właściciela małego studia nagraniowego Evolution, Petera Wickera, który widział ich koncerty jeszcze gdy grali pod starą nazwą. Pewnego dnia pijąc kawę do kawiarni wszedł… Hillage, który właśnie przyjechał na wakacje po rocznym pobycie na uniwersytecie. Kiedy wspólnie dojadali porcję lodów, podekscytowana żona Jelletta oznajmiła im, że dzwoni Peter Wicker z bardzo interesującą dla nich propozycją: jeden z najbliższych dni ma wolny i gdyby co, jest do ich dyspozycji. Zasugerował przy tym, by nagrali coś w konwencji rocka psychodelicznego. Warunek był jeden: koszt nagrania wynosił 250 funtów i całość trzeba było zapłacić od ręki. Akurat z tym sobie poradzili. Ale był jeszcze jeden problem. Pod jakim szyldem powinny pojawić się na rynku te nagrania? Uriel formalnie nie istniał, a na użycie nazwy Egg nie pozwalała Decca. Muzycy znaleźli więc trzecie rozwiązanie: projekt ochrzcili nazwą ARZACHEL. Jak wyjaśnił potem Dave Stewart pochodzi ona od nazwy krateru na Księżycu, który nazwano na cześć hiszpańskiego astronoma pochodzenia arabskiego żyjącego w XI wieku (faktycznie nazywał się Al-Zarqali). Aby nie narazić się szefom Decci ukryli się pod wymyślnymi pseudonimami. I tak Dave Stewart został Samem Lee-Uff (tak jak jego szkolny profesor łaciny), Clive Brooks to Basil Dawning (znienawidzony nauczyciel matematyki), Steve Hillage przyjął nazwisko, które „dobrze nadawało się na próby mikrofonu” Simeon Sasparella, zaś Mont Campbell stał się na ten moment Njerogi Gategaką. Album nagrany na „setkę” w sobotnie popołudnie ukazał się w czerwcu 1969 roku. Płyta zawiera sześć dość zróżnicowanych utworów, Dominuje najprzedniejsza psychodelia; można w niej także dostrzec wpływy hard rocka, bluesa jak i garażowego brytyjskiego rocka z połowy lat 60-tych. Nasuwają się porównania do The Nice, Rare Bird, czy Procol Harum. Z tą jednak różnicą, że nagrania te … biją te wszystkie grupy razem wzięte na głowę intensywnością, polotem, wyobraźnią, niezliczona ilością pomysłów i niesamowitym, nieziemskim wręcz klimatem. Kocham brzmienie organów Hammonda, więc dla mnie jest to absolutny szczyt psychodelicznego grania. Potężne, mocno przesterowane kościelne dźwięki Hammonda dominują na tej płycie niepodzielnie. Finezyjne partie gitary – ostre i bardzo przestrzenne, momentami bluesowe – nadają poszczególnym kompozycjom dodatkowego kolorytu. No i świetnie zapełniająca muzyczny plan bardzo ciężka sekcja rytmiczna. To wszystko razem MUSIAŁO dać powalający efekt. Naprawdę trudno mi jest pisać o tej muzyce. Trzeba jej posłuchać. Inaczej się nie da! Jakiekolwiek słowa bym nie napisał, w najmniejszym stopniu nie oddadzą jej wielkości. Płytę otwiera najkrótszy, prawie trzy minutowy „Garden Of Earthly Delights” będący wprowadzeniem do tego co czeka nas za chwilę. Bo ten następny, to hipnotyczny, awangardowo-psychodeliczny „Azathoth”, z odjechanymi solówkami gitar i katedralnym brzmieniu organów rzadko słyszalne na innych płytach. Utwór ponury i przygnębiający jak, nie przymierzając, obrazy Hieronima Bosha ukazujące średniowieczne wyobrażenia piekła i czyśćca. Z pięknym, cudownie wplecionym, klasycyzującym bachowskim tematem na organach. Z krzykami i jękami potępionych dusz i z koszmarnym głosem recytującym łaciński tekst. W podobnym klimacie utrzymany jest „Queen St. Gang” z tą różnicą, że tu na plan pierwszy wybija się pulsujący rytm basu przez co kompozycja nabiera bardzo transowego charakteru. Zamykający stronę „A” oryginalnego LP utwór „Leg” (w rzeczywistości będący genialną przeróbką kompozycji Roberta Johnsona „Rollin’ And Tumblin'”) to jak The Nice z debiutanckiego albumu, tyle że na mocnym haju. Mosiężny kawał bardzo ciężkiego bluesa i najdrapieżniejsza jego interpretacja jaką znam! Druga strona albumu zawierała tylko dwie kompozycje. Pierwsza to 10-cio minutowy ciężki, bluesujący „Clean Innocent Fun”, który gdzieś w połowie drogi przeistacza się w iście rozpędzony, „kosmiczny” jam gdzie Pink Floyd spotyka się z Hawkwind tyle, że… mocniejszy. Niemożliwe? Możliwe! Całość kończy siedemnastominutowy „Metempsychosis„. Utwór, który fascynuje do dziś to połączenie wspomnianych już The Nice, wczesny Pink Floyd i Hendrixa. Całość skrzy się mnogością muzycznych pomysłów i niestandardowych rozwiązań harmonicznych, a wyjątkowy narkotyczny klimat sprawia, że trudno się od niego uwolnić, a uzależnić w mig. To jest album marzenie. Padły tu już porównania do Procol Harum, The Nice i Pink Floyd, ale tak naprawdę album jest nieporównywalny do jakiejkolwiek płyty. Niewiarygodne, że tak młodzi ludzie byli w stanie zarejestrować muzykę tak doskonałą, tak dojrzałą, tak WYBITNĄ w kilka godzin w skromnym studiu i znikomym budżetem. Jacek Leśniewski w swojej książce „Brytyjski Rock w latach 1961-1979. Przewodnik płytowy” (wyd. Karga 2005) napisał fajne zdanie, które pozwolę sobie zacytować: „Jeśli ktoś nie słyszał tej płyty, to nie ma prawa wypowiadać się na temat psychodelicznego rocka.” Kropka. Okładkę płyty zaprojektował Dave Stewart. Jeśli dobrze jej się przyjrzeć znajdziemy tam „magiczną” liczbę 250 – nawiązanie do budżetu płyty. Album wydany w czerwcu 1969 roku przez Evolution był wznawiany (wielokrotnie nielegalnie) w różnych odcieniach okładek; oryginalne wydanie charakteryzowało się „szarym” obrazkiem bez napisu ARZACHEL. I jeszcze jedno: trzeci utwór, „Queen St. Gang” w pierwszym tłoczeniu miał tytuł „Soul Thing”, co jeszcze bardziej podnosi i tak już jego wysoką cenę (ponad 1000 euro) na płytowych giełdach. Po wyjściu ze studia drogi tria i Steve’a Hillage’a rozeszły się. Muzycy Egg wydali w sumie trzy wyśmienite albumy. Po rozwiązaniu zespołu w 1972 roku Mont Campbell współpracował z Hatfield & The North i National Health… Clive Brooks przez dwa lata grał z Grounghogs, a później z Liar… Dave Stewart został członkiem Ottawa Music Company, potem przyjął współpracę Hillage’a w grupie Khan. Grał także w Hatfield & The North, kultowym Gong i w zespole Billa Bruforda. Nagrywał też z powodzeniem swoje płyty solowe… Steve Hillage założył efemeryczny, ale bardzo udany zespół Khan, współpracował z zespołu Gong, a od 1975 roku realizował solowe projekty muzyczne. Był też producentem płyt takich wykonawców jak Kevin Ayers, Tony Banks, Blink, Can, czy Charlatans... Zibi Grupa Arzachel istniała tylko przez kilka godzin, w trakcie których zarejestrowała jeden z najbardziej kultowych - choć nieco zapomniany - albumów psychodeliczno rockowych. Był to projekt czwórki wciąż nastoletnich muzyków, którzy wcześniej występowali razem pod szyldem Uriel - gitarzysty Steve'a Hillage'a, grającego na elektrycznych organach Dave'a Stewarta, basisty Monta Campbella i perkusisty Clive'a Brooksa. Uriel był typowym dla tamtych czasów zespołem grającym blues rocka z elementami psychodelii, a na jego repertuar składały się głównie przeróbki Jimiego Hendrixa, Johna Mayalla i Cream. Gdy w połowie 1968 roku ze składu odszedł Hillage, pozostali muzycy zmienili nazwę na Egg i zaczęli grać bardziej progresywną muzykę, z czasem stając się jednym z ważniejszych przedstawicieli Sceny Canterbury. Zanim jednak zarejestrowali swój pierwszy longplay, pojawił się pomysł nagrania psychodelicznego albumu z udziałem byłego muzyka, zawierającego utwory napisane w czasach Uriel. Ponieważ jednak Egg miał już podpisany kontrakt z Deccą, a ten album miał się ukazać nakładem małej wytwórni Evolution, muzycy musieli użyć innej nazwy (i wystąpić pod pseudonimami). Zamiast wrócić do szyldu Uriel, zdecydowali się przyjąć zupełnie nowy. Eponimiczny album Arzachel jest doskonałym przykładem psychodelii w brytyjskim wydaniu. Można co prawda zarzucać, że taka muzyka jest spóźniona o jakieś dwa lata, a garażowe brzmienie pozostawia wiele do życzenia (całkowity koszt nagrania wyniósł 250 funtów). Ale to i tak jedno z najlepszych wydawnictw w tym stylu. Całość składa się z sześciu utworów mocno zatopionych w brzmieniu organów, z przeplatającymi się partiami wokalnymi Hillage'a i Campbella, oraz (nie zawsze obecnymi) zgrabnymi gitarowymi popisami pierwszego z nich. Pierwszą stronę winylowego wydania wypełniają cztery krótkie utwory. Otwierający całość, niespełna trzyminutowy "Garden of Earthly Delights" to po prostu typowo psychodeliczna, dość banalna piosenka. To samo można by napisać o balladowym "Azathoth", gdyby nie mocno odrealniona część instrumentalna. W instrumentalnym "Queen St. Gang" (na pierwszym wydaniu zatytułowanym "Soul Thing" - tak, jak oryginał Keitha Mansfielda) zwraca uwagę bardziej uwypuklona gra sekcji rytmicznej, z bardzo fajną linią basu, ale to znów przede wszystkim popis Stewarta. W bardziej dynamicznym "Leg" w końcu pojawia się nieco więcej gitary, przypominającej o bluesrockowych korzeniach grupy. To, co najlepsze, wypełnia jednak drugą stronę winylowego wydania. To tylko dwa, za to bardzo rozbudowane utwory, o mocno jamującym charakterze. Dziesięciominutowy "Clean Innocent Fun" to kolejne przypomnienie o korzeniach muzyków, zwracające uwagę świetnymi gitarowymi popisami Hillage'a. Z kolei blisko siedemnastominutowy "Metempsychosis" to już kompletnie zwariowany, prawdziwie psychodeliczny jam. "Arzachel" to prawdziwy relikt hippisowskich czasów. Dziś może odrzucać swoim archaizmem, a już w chwili wydania amatorskie brzmienie musiało kłuć w uszy. Jest to momentami naiwne, choć urokliwe granie, niepozbawione jednak naprawdę pomysłowych momentów, czego dowodzi przede wszystkim najdłuższe nagranie. Dla większości wielbicieli tego typu muzyki ten album to prawdziwa perła, ja jednak nie jestem w pełni przekonany. Choć dziś jestem w stanie docenić go nieco bardziej, niż gdy poznawałem go przed laty. Paweł Pałasz Dni coraz krótsze, szybko robi się ciemno. Noce, wieczory – czyli te chwile, w których muzyka brzmi najcudniej również coraz dłuższe. Dla mnie – i myślę, że nie tylko dla mnie - listopad i grudzień to najlepszy czas na słuchanie muzyki. Mamy ochotę na słuchanie muzyki bardziej spokojnej, subtelnej, stonowanej, melancholijnej… Ale jest taka płyta/taki zespół, który słucham z tą samą uwagą o każdej porze roku, w każdym miejscu z takimi samymi wypiekami na twarzy: ARZACHEL. Zespół brytyjski utworzony na jeden dzień, tylko na nagranie tej jednej płyty (muzycy otrzymali za tę pracę 250 funtów) przez muzyków grupy EGG plus gitarzysta/wokalista, kolega z grupy URIEL, Steve Hillage. Na płycie wydanej w 1969 roku przez małą wytwórnię Evolution muzycy przyjęli pseudonimy (od znienawidzonych nauczycieli – muzycy byli zaraz po szkole, mieli po 17-18 lat: Simeon Sasparella (Hillage), Sam Lee-Uff (Dave Stewart – organy), Njerogi gategaka (Mont Cambell – voc, b, p), Basil Dowling (Clive Brooks –dr). Powstał album jedyny w swoim rodzaju. Nie ma i już na pewno nie będzie drugiej takiej płyty. Nagranej w kilka godzin, bez żadnej ingerencji wytwórni, chyba bez wielkich finansowych oczekiwań, bez ciśnienia… Jeśli można jakiś album nazwać kultowym, to właśnie „Arzachel” się do tego idealnie nadaje… Sześć utworów. Od pierwszego na płycie, krótkiego „Garden Of Earthly Deligths” do najdłuższego „Metempsychosis” (ponad 16 minut! – to totalnie szalony, rozimprowizowany kawałek) na płycie cudownie pobrzmiewa tak zwany rock progresywny (właśnie o to w tej nazwie chodzi… tu idealnie pasującej do zawartości albumu). Rock progresywny, ale z ogromną ilością psychodelii i jazz-rocka . Rare Birds, Procol Harum, The Nice??? Grupy te, trochę podobne – zostały daleko w tyle za Arzachel. Płyta swoim klimatem przypomina mi studyjną część „Ummagumma” Pink Floyd, ale jest jeszcze bardziej szalona, intensywna i psychodelicznie popieprzona (za przeproszeniem – ale taka jest). Najlepszy kawałek – „Azathoth” – cudeńko całego starego (nie tylko) rocka. Najbardziej szalony – ostatni na płycie. Zastanawiam się, ciekawe kto dotrwa do końca płyty? Oj, nie jest łatwo niewprawionemu słuchaczowi… Podobno nadchodzi epidemia grypy… Czosnek, cytryna, miodzik… Włączamy „Arzachel” i do łóżeczka… (niekoniecznie sami – czego wszystkim życzę)… Naprawdę trzeba mieć ten album... Michał Mierzwiński ..::TRACK-LIST::.. Arzachel 1. Garden Of Earthly Delights 2:42 2. Azathoth 4:19 3. Soul Thing [Queen Street Gang Theme] (Written By Keith Mansfield) 4:22 4. Leg 5:40 5. Clean Innocent Fun 10:21 6. Metempsychosis 16:39 Bonus Tracks Recorded by Uriel in 1968: Uriel 7. Swooping Bill 3:22 8. Egoman 4:05 9. The Salesman Song 2:51 10. Saturn, The Bringer Of Old Age (Arranged By Mont Campbell, Composed By Gustav Holst) 3:38 ..::OBSADA::.. Bass Guitar, Vocals - Mont Campbell Drums - Clive Brooks Lead Guitar, Vocals - Steve Hillage (tracks: 1, 2, 3, 4, 5, 6) Organ, Piano - Dave Stewart Producer - Peter D. Wicker https://www.youtube.com/watch?v=vH8aARMGdF8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 19:38:02
Rozmiar: 135.73 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. To jest limitowana, europejska reedycja genialnego, psych-progresywnego, brytyjskiego albumu - wraz z czterema utworami dodatkowymi, nagranymi w 1968 pod nazwą Uriel (bez gitarzysty w składzie). Wydany oryginalnie w 1969 roku, jeden z najbardziej legendarnych i wręcz powalających psychodelicznych albumów w historii rocka był połączeniem stylistyki wczesnych Pink Floyd, nieistniejących jeszcze Hawkwind (z okresu debiutu), szczypty elektrycznego bluesa i fascynujących, kosmicznych improwizacji na gitarę i mocno rozkręcone Hammondy. Pod tą tajemniczą nazwą kryła się oczywiście progresywna formacja Egg oraz 18-letni wówczas gitarzysta Steve Hillage (potem w Khan i Gong). Skromny, ale wypełniony treścią booklet zawiera projekty graficzne z oryginalnych winylowych wydań - w tym rzadką, tylną okładkę edycji hiszpańskiej z urokliwą, psychodeliczną łodzią podwodną. Doskonały dźwięk! Z tą grupą jest naprawdę ciekawa sprawa. Już samo to, że została utworzona na JEDEN dzień (dosłownie!) wydaje się wręcz nieprawdopodobne. Ten jeden dzień spędziła w studiu nagraniowym, by zarejestrować materiał muzyczny. Dodam – FENOMENALNY materiał, który stał się sensacją brytyjskiego rocka progresywnego po wsze czasy! A gdy dodam, że zrobili to muzycy, którzy mieli wówczas po osiemnaście lat, ktoś z boku popuka się w czoło i powie: „Eee, niemożliwe!” A jednak… Cofnijmy się w czasie o dwa lata, do roku 1967. To właśnie wtedy, w renomowanej City Of London School, wokalista i gitarzysta Steve Hillage, basista Mont Campbell, grający na klawiszach Dave Stewart, oraz pozyskany przez ogłoszenie w „Melody Maker” perkusista Clive Brooks pod koniec tamtego roku utworzyli grupę URIEL. Uriel to imię jednego z biblijnych archaniołów, a inspiracją do nazwania tak zespołu, jak twierdzi Dave Stewart, był poemat Johna Miltona „Raj utracony”. Zadebiutowali w młodzieżowym klubie w Sheen. Na początku ich repertuar opierał się na coverach – głównie były to przeróbki Jimiego Hendrixa, Cream i The Nice. Jednak z czasem zaczęli tworzyć własny repertuar, a nawet nagrali płytę „demo” zatytułowaną „Egoman„. Nagrania URIEL długi czas skrywane w prywatnych archiwach muzyków doczekały się publikacji dopiero w grudniu 2007 roku na płycie „Arzachel Collectors Edition by Uriel” wydanej przez Egg Archive (CD69-7201)- wytwórnię należącą do członków grupy Egg/Arzachel. Znalazło się na niej sześć nagrań plus cała płyta ARZACHEL. Latem 1968r. po raz ostatni w tym składzie Uriel wystąpił na wyspie Wight w Ryde Castle Hotel, po czym Steve Hillage opuścił zespół. Powód? Gitarzysta skończył edukację w szkole średniej i podjął naukę na Kent University w Cantenbury. Pozostała trójka postanowiła kontynuować karierę. Dzięki przypadkowej znajomości z Billem Jellettem trio rozpoczęło występy w słynnym The Middle Earth Club, zmieniając nazwę na Egg (styczeń 1969). Chwilę później podpisują kontrakt z wytwórnią Decca i w maju wychodzi ich pierwsza (kapitalna!) płyta „Egg”. W tym samym czasie muzycy często odwiedzali bar kawowy na Gerrard Street. Wpadali tam na dobrą kawę, ciasto i pyszne lody, a także by pogawędzić sobie z żoną Billa Jelletta, która pracowała jako kelnerka. Tu poznali właściciela małego studia nagraniowego Evolution, Petera Wickera, który widział ich koncerty jeszcze gdy grali pod starą nazwą. Pewnego dnia pijąc kawę do kawiarni wszedł… Hillage, który właśnie przyjechał na wakacje po rocznym pobycie na uniwersytecie. Kiedy wspólnie dojadali porcję lodów, podekscytowana żona Jelletta oznajmiła im, że dzwoni Peter Wicker z bardzo interesującą dla nich propozycją: jeden z najbliższych dni ma wolny i gdyby co, jest do ich dyspozycji. Zasugerował przy tym, by nagrali coś w konwencji rocka psychodelicznego. Warunek był jeden: koszt nagrania wynosił 250 funtów i całość trzeba było zapłacić od ręki. Akurat z tym sobie poradzili. Ale był jeszcze jeden problem. Pod jakim szyldem powinny pojawić się na rynku te nagrania? Uriel formalnie nie istniał, a na użycie nazwy Egg nie pozwalała Decca. Muzycy znaleźli więc trzecie rozwiązanie: projekt ochrzcili nazwą ARZACHEL. Jak wyjaśnił potem Dave Stewart pochodzi ona od nazwy krateru na Księżycu, który nazwano na cześć hiszpańskiego astronoma pochodzenia arabskiego żyjącego w XI wieku (faktycznie nazywał się Al-Zarqali). Aby nie narazić się szefom Decci ukryli się pod wymyślnymi pseudonimami. I tak Dave Stewart został Samem Lee-Uff (tak jak jego szkolny profesor łaciny), Clive Brooks to Basil Dawning (znienawidzony nauczyciel matematyki), Steve Hillage przyjął nazwisko, które „dobrze nadawało się na próby mikrofonu” Simeon Sasparella, zaś Mont Campbell stał się na ten moment Njerogi Gategaką. Album nagrany na „setkę” w sobotnie popołudnie ukazał się w czerwcu 1969 roku. Płyta zawiera sześć dość zróżnicowanych utworów, Dominuje najprzedniejsza psychodelia; można w niej także dostrzec wpływy hard rocka, bluesa jak i garażowego brytyjskiego rocka z połowy lat 60-tych. Nasuwają się porównania do The Nice, Rare Bird, czy Procol Harum. Z tą jednak różnicą, że nagrania te … biją te wszystkie grupy razem wzięte na głowę intensywnością, polotem, wyobraźnią, niezliczona ilością pomysłów i niesamowitym, nieziemskim wręcz klimatem. Kocham brzmienie organów Hammonda, więc dla mnie jest to absolutny szczyt psychodelicznego grania. Potężne, mocno przesterowane kościelne dźwięki Hammonda dominują na tej płycie niepodzielnie. Finezyjne partie gitary – ostre i bardzo przestrzenne, momentami bluesowe – nadają poszczególnym kompozycjom dodatkowego kolorytu. No i świetnie zapełniająca muzyczny plan bardzo ciężka sekcja rytmiczna. To wszystko razem MUSIAŁO dać powalający efekt. Naprawdę trudno mi jest pisać o tej muzyce. Trzeba jej posłuchać. Inaczej się nie da! Jakiekolwiek słowa bym nie napisał, w najmniejszym stopniu nie oddadzą jej wielkości. Płytę otwiera najkrótszy, prawie trzy minutowy „Garden Of Earthly Delights” będący wprowadzeniem do tego co czeka nas za chwilę. Bo ten następny, to hipnotyczny, awangardowo-psychodeliczny „Azathoth”, z odjechanymi solówkami gitar i katedralnym brzmieniu organów rzadko słyszalne na innych płytach. Utwór ponury i przygnębiający jak, nie przymierzając, obrazy Hieronima Bosha ukazujące średniowieczne wyobrażenia piekła i czyśćca. Z pięknym, cudownie wplecionym, klasycyzującym bachowskim tematem na organach. Z krzykami i jękami potępionych dusz i z koszmarnym głosem recytującym łaciński tekst. W podobnym klimacie utrzymany jest „Queen St. Gang” z tą różnicą, że tu na plan pierwszy wybija się pulsujący rytm basu przez co kompozycja nabiera bardzo transowego charakteru. Zamykający stronę „A” oryginalnego LP utwór „Leg” (w rzeczywistości będący genialną przeróbką kompozycji Roberta Johnsona „Rollin’ And Tumblin'”) to jak The Nice z debiutanckiego albumu, tyle że na mocnym haju. Mosiężny kawał bardzo ciężkiego bluesa i najdrapieżniejsza jego interpretacja jaką znam! Druga strona albumu zawierała tylko dwie kompozycje. Pierwsza to 10-cio minutowy ciężki, bluesujący „Clean Innocent Fun”, który gdzieś w połowie drogi przeistacza się w iście rozpędzony, „kosmiczny” jam gdzie Pink Floyd spotyka się z Hawkwind tyle, że… mocniejszy. Niemożliwe? Możliwe! Całość kończy siedemnastominutowy „Metempsychosis„. Utwór, który fascynuje do dziś to połączenie wspomnianych już The Nice, wczesny Pink Floyd i Hendrixa. Całość skrzy się mnogością muzycznych pomysłów i niestandardowych rozwiązań harmonicznych, a wyjątkowy narkotyczny klimat sprawia, że trudno się od niego uwolnić, a uzależnić w mig. To jest album marzenie. Padły tu już porównania do Procol Harum, The Nice i Pink Floyd, ale tak naprawdę album jest nieporównywalny do jakiejkolwiek płyty. Niewiarygodne, że tak młodzi ludzie byli w stanie zarejestrować muzykę tak doskonałą, tak dojrzałą, tak WYBITNĄ w kilka godzin w skromnym studiu i znikomym budżetem. Jacek Leśniewski w swojej książce „Brytyjski Rock w latach 1961-1979. Przewodnik płytowy” (wyd. Karga 2005) napisał fajne zdanie, które pozwolę sobie zacytować: „Jeśli ktoś nie słyszał tej płyty, to nie ma prawa wypowiadać się na temat psychodelicznego rocka.” Kropka. Okładkę płyty zaprojektował Dave Stewart. Jeśli dobrze jej się przyjrzeć znajdziemy tam „magiczną” liczbę 250 – nawiązanie do budżetu płyty. Album wydany w czerwcu 1969 roku przez Evolution był wznawiany (wielokrotnie nielegalnie) w różnych odcieniach okładek; oryginalne wydanie charakteryzowało się „szarym” obrazkiem bez napisu ARZACHEL. I jeszcze jedno: trzeci utwór, „Queen St. Gang” w pierwszym tłoczeniu miał tytuł „Soul Thing”, co jeszcze bardziej podnosi i tak już jego wysoką cenę (ponad 1000 euro) na płytowych giełdach. Po wyjściu ze studia drogi tria i Steve’a Hillage’a rozeszły się. Muzycy Egg wydali w sumie trzy wyśmienite albumy. Po rozwiązaniu zespołu w 1972 roku Mont Campbell współpracował z Hatfield & The North i National Health… Clive Brooks przez dwa lata grał z Grounghogs, a później z Liar… Dave Stewart został członkiem Ottawa Music Company, potem przyjął współpracę Hillage’a w grupie Khan. Grał także w Hatfield & The North, kultowym Gong i w zespole Billa Bruforda. Nagrywał też z powodzeniem swoje płyty solowe… Steve Hillage założył efemeryczny, ale bardzo udany zespół Khan, współpracował z zespołu Gong, a od 1975 roku realizował solowe projekty muzyczne. Był też producentem płyt takich wykonawców jak Kevin Ayers, Tony Banks, Blink, Can, czy Charlatans... Zibi Grupa Arzachel istniała tylko przez kilka godzin, w trakcie których zarejestrowała jeden z najbardziej kultowych - choć nieco zapomniany - albumów psychodeliczno rockowych. Był to projekt czwórki wciąż nastoletnich muzyków, którzy wcześniej występowali razem pod szyldem Uriel - gitarzysty Steve'a Hillage'a, grającego na elektrycznych organach Dave'a Stewarta, basisty Monta Campbella i perkusisty Clive'a Brooksa. Uriel był typowym dla tamtych czasów zespołem grającym blues rocka z elementami psychodelii, a na jego repertuar składały się głównie przeróbki Jimiego Hendrixa, Johna Mayalla i Cream. Gdy w połowie 1968 roku ze składu odszedł Hillage, pozostali muzycy zmienili nazwę na Egg i zaczęli grać bardziej progresywną muzykę, z czasem stając się jednym z ważniejszych przedstawicieli Sceny Canterbury. Zanim jednak zarejestrowali swój pierwszy longplay, pojawił się pomysł nagrania psychodelicznego albumu z udziałem byłego muzyka, zawierającego utwory napisane w czasach Uriel. Ponieważ jednak Egg miał już podpisany kontrakt z Deccą, a ten album miał się ukazać nakładem małej wytwórni Evolution, muzycy musieli użyć innej nazwy (i wystąpić pod pseudonimami). Zamiast wrócić do szyldu Uriel, zdecydowali się przyjąć zupełnie nowy. Eponimiczny album Arzachel jest doskonałym przykładem psychodelii w brytyjskim wydaniu. Można co prawda zarzucać, że taka muzyka jest spóźniona o jakieś dwa lata, a garażowe brzmienie pozostawia wiele do życzenia (całkowity koszt nagrania wyniósł 250 funtów). Ale to i tak jedno z najlepszych wydawnictw w tym stylu. Całość składa się z sześciu utworów mocno zatopionych w brzmieniu organów, z przeplatającymi się partiami wokalnymi Hillage'a i Campbella, oraz (nie zawsze obecnymi) zgrabnymi gitarowymi popisami pierwszego z nich. Pierwszą stronę winylowego wydania wypełniają cztery krótkie utwory. Otwierający całość, niespełna trzyminutowy "Garden of Earthly Delights" to po prostu typowo psychodeliczna, dość banalna piosenka. To samo można by napisać o balladowym "Azathoth", gdyby nie mocno odrealniona część instrumentalna. W instrumentalnym "Queen St. Gang" (na pierwszym wydaniu zatytułowanym "Soul Thing" - tak, jak oryginał Keitha Mansfielda) zwraca uwagę bardziej uwypuklona gra sekcji rytmicznej, z bardzo fajną linią basu, ale to znów przede wszystkim popis Stewarta. W bardziej dynamicznym "Leg" w końcu pojawia się nieco więcej gitary, przypominającej o bluesrockowych korzeniach grupy. To, co najlepsze, wypełnia jednak drugą stronę winylowego wydania. To tylko dwa, za to bardzo rozbudowane utwory, o mocno jamującym charakterze. Dziesięciominutowy "Clean Innocent Fun" to kolejne przypomnienie o korzeniach muzyków, zwracające uwagę świetnymi gitarowymi popisami Hillage'a. Z kolei blisko siedemnastominutowy "Metempsychosis" to już kompletnie zwariowany, prawdziwie psychodeliczny jam. "Arzachel" to prawdziwy relikt hippisowskich czasów. Dziś może odrzucać swoim archaizmem, a już w chwili wydania amatorskie brzmienie musiało kłuć w uszy. Jest to momentami naiwne, choć urokliwe granie, niepozbawione jednak naprawdę pomysłowych momentów, czego dowodzi przede wszystkim najdłuższe nagranie. Dla większości wielbicieli tego typu muzyki ten album to prawdziwa perła, ja jednak nie jestem w pełni przekonany. Choć dziś jestem w stanie docenić go nieco bardziej, niż gdy poznawałem go przed laty. Paweł Pałasz Dni coraz krótsze, szybko robi się ciemno. Noce, wieczory – czyli te chwile, w których muzyka brzmi najcudniej również coraz dłuższe. Dla mnie – i myślę, że nie tylko dla mnie - listopad i grudzień to najlepszy czas na słuchanie muzyki. Mamy ochotę na słuchanie muzyki bardziej spokojnej, subtelnej, stonowanej, melancholijnej… Ale jest taka płyta/taki zespół, który słucham z tą samą uwagą o każdej porze roku, w każdym miejscu z takimi samymi wypiekami na twarzy: ARZACHEL. Zespół brytyjski utworzony na jeden dzień, tylko na nagranie tej jednej płyty (muzycy otrzymali za tę pracę 250 funtów) przez muzyków grupy EGG plus gitarzysta/wokalista, kolega z grupy URIEL, Steve Hillage. Na płycie wydanej w 1969 roku przez małą wytwórnię Evolution muzycy przyjęli pseudonimy (od znienawidzonych nauczycieli – muzycy byli zaraz po szkole, mieli po 17-18 lat: Simeon Sasparella (Hillage), Sam Lee-Uff (Dave Stewart – organy), Njerogi gategaka (Mont Cambell – voc, b, p), Basil Dowling (Clive Brooks –dr). Powstał album jedyny w swoim rodzaju. Nie ma i już na pewno nie będzie drugiej takiej płyty. Nagranej w kilka godzin, bez żadnej ingerencji wytwórni, chyba bez wielkich finansowych oczekiwań, bez ciśnienia… Jeśli można jakiś album nazwać kultowym, to właśnie „Arzachel” się do tego idealnie nadaje… Sześć utworów. Od pierwszego na płycie, krótkiego „Garden Of Earthly Deligths” do najdłuższego „Metempsychosis” (ponad 16 minut! – to totalnie szalony, rozimprowizowany kawałek) na płycie cudownie pobrzmiewa tak zwany rock progresywny (właśnie o to w tej nazwie chodzi… tu idealnie pasującej do zawartości albumu). Rock progresywny, ale z ogromną ilością psychodelii i jazz-rocka . Rare Birds, Procol Harum, The Nice??? Grupy te, trochę podobne – zostały daleko w tyle za Arzachel. Płyta swoim klimatem przypomina mi studyjną część „Ummagumma” Pink Floyd, ale jest jeszcze bardziej szalona, intensywna i psychodelicznie popieprzona (za przeproszeniem – ale taka jest). Najlepszy kawałek – „Azathoth” – cudeńko całego starego (nie tylko) rocka. Najbardziej szalony – ostatni na płycie. Zastanawiam się, ciekawe kto dotrwa do końca płyty? Oj, nie jest łatwo niewprawionemu słuchaczowi… Podobno nadchodzi epidemia grypy… Czosnek, cytryna, miodzik… Włączamy „Arzachel” i do łóżeczka… (niekoniecznie sami – czego wszystkim życzę)… Naprawdę trzeba mieć ten album... Michał Mierzwiński ..::TRACK-LIST::.. Arzachel 1. Garden Of Earthly Delights 2:42 2. Azathoth 4:19 3. Soul Thing [Queen Street Gang Theme] (Written By Keith Mansfield) 4:22 4. Leg 5:40 5. Clean Innocent Fun 10:21 6. Metempsychosis 16:39 Bonus Tracks Recorded by Uriel in 1968: Uriel 7. Swooping Bill 3:22 8. Egoman 4:05 9. The Salesman Song 2:51 10. Saturn, The Bringer Of Old Age (Arranged By Mont Campbell, Composed By Gustav Holst) 3:38 ..::OBSADA::.. Bass Guitar, Vocals - Mont Campbell Drums - Clive Brooks Lead Guitar, Vocals - Steve Hillage (tracks: 1, 2, 3, 4, 5, 6) Organ, Piano - Dave Stewart Producer - Peter D. Wicker https://www.youtube.com/watch?v=vH8aARMGdF8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-13 19:34:10
Rozmiar: 367.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, europejska, limitowana reedycja rewelacyjnego, debiutanckiego albumu brytyjskiej progresywnej formacji, wydanego w 1969 roku. Świetna, ale w epoce niestety niedoceniona płyta. Niemal każdy fan muzyki z końca lat 60-tych znajdzie coś dla siebie: gitarowy czad, psychodeliczne klimaty z sitarem, beatlesowskie melodie, akustyczne, folkujące nastroje oraz typowo progresywne, choć niezbyt rozbudowane, instrumentalne pasaże. Na płycie właściwie nie ma słabych punktów, a już otwierający całość, wręcz obłędny "Ride With Captain Max" wart jest ceny całości! Dodatkowo dwa utwory z debiutanckiego singla grupy. Kilka miesięcy później gitarzysta/lider Ralph Denyer założył zespół Aquila. Podwójny album „Blonde On Blonde” Boba Dylana natchnął kilku młodych ludzi pochodzących z odległego Newport w Południowej Walii by tak właśnie nazwać zespół, który powołali do życia jesienią 1967 roku. Stara nazwa Cellar Set została oficjalnie „wymazana” i zastąpiona nową. Po kilku roszadach personalnych zespół BLONDE ON BLONDE w składzie: Ralph Denyer (g. voc) Les Hicks (dr) Richard Hopkins (bg, org) oraz Gareth Johnson (g, sitar, flute) w czerwcu 1968 roku opuścił rodzinne miasto i przeniósł się do Londynu. Ich koncerty, na których drążyli psychodeliczne brzmienie a la wczesny Pink Floyd i Jefferson Airplane, zaczęły cieszyć się w londyńskim światku undergroundowym coraz większą popularnością. Szybko zostali zauważeni przez ludzi z branży muzycznej. Trzy miesiące po przyjeździe do stolicy podpisali kontrakt płytowy z Pye Records. Tą samą, która w swych szeregach miała m.in. takich wykonawców jak Lonnie Donegan, Petula Clark, The Searchers, The Kinks, czy Status Quo. Warto zaznaczyć, że w owym czasie brytyjski przemysł muzyczny był w dużej mierze zdominowany przez cztery największe koncerny fonograficzne: EMI, Deccę, Philipsa i Pye. Tak na marginesie jeszcze jedna ciekawostka – firma Pye pierwotnie produkowała… telewizory i radia, a działalność fonograficzną zaczęła dopiero w 1956 r. Na efekty kontraktu nie trzeba było długo czekać, bo już w listopadzie 1968 na rynek trafił singiel „All Day, All Night/Country Life”. Dość chwytliwy, utrzymany w stylistyce Incredible String Band sporo obiecywał. Z uwagą więc czekano na duży krążek, który po tytułem „Contrasts” ostatecznie ukazał się w czerwcu 1969 roku. Jest to jeden z tych albumów, który zauroczył mnie od pierwszego przesłuchania. Zdecydowanie też zasłużył sobie na miano jednego z najciekawszych dokonań tamtego okresu mimo, że zespół tak naprawdę nie zaproponował nic odkrywczego. Ale za to wszystko jest tu cudownie zagrane. Właściwie to zabrakło na nim słabych kawałków, nie ma żadnych „wypełniaczy”, a klarowna produkcja oddała pełną kolorystykę wszystkich nagrań, uwypukliła plastyczne bogactwo barw i odcieni. Otwierający całość, wręcz obłędny „Ride With Captain Max” to prawdziwa esencja dobrego grania z końca lat 60-tych! Już pierwsze sekundy gitarowego galopu wprawiają mnie w prawdziwy trans. Potem balladowe wyciszenie z towarzyszeniem akustycznej gitary; soczysta dawka psycho-prog-rocka opartego na współbrzmieniu organów i gitary i… od nowa! To wszystko w ciągu pięciu minut. Genialne!Tylko ten jeden utwór wart jest ceny całości. Grupa szukała także inspiracji w folku. Przykładem takie nagrania jak „Island On An Island” wzbogacony dźwiękami fletu, „Don’t Be Too Long” zaśpiewane jedynie z akompaniamentem gitary akustycznej, czy zamykająca całość przepiękna, hipnotyzująca cudowną melodyką rockowa ballada „Jeanette Isabella”. Są też inne perełki, ot choćby ozdobiony sitarem, prący do przodu, soczysty „Spinning Wheel”; niemal heavy rockowy i lekko przesterowany „I Need My Friend”; nagrany z towarzyszeniem klawesynu, melodyjny „Goodbye”; pełen zmiennych nastrojów, tajemniczy „Mother Earth”; zaskakująca wersja „Eleanor Rigby” The Beatles stylizowana na muzykę hiszpańską z gitarą grającą flamenco plus charakterystyczne trąbki; bardzo fajna przeróbka „No Sleep Blues” pochodząca z repertuaru Incredible String Band… Niestety album nie odniósł spodziewanego sukcesu na jaki zasługiwał. W jego sprzedaży nie pomógł nawet udział zespołu na legendarnym festiwalu na wyspie Wight w 1969 r. obok Dylana, King Crimson, The Moody Blues i The Who. Wkrótce po tym grupę opuścił Ralph Denyer, który wrócił do Walii i założył progresywny zespół Aquila. Jego miejsce zajął obdarzony oryginalnym, śpiewnym głosem (miał całkiem przyjemne vibrato) Dave Thomas – stary znajomy z czasów Cellar Set. Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Ride With Captain Max 5:22 2. Spinning Wheel 2:47 3. No Sleep Blues 3:22 4. Goodbye 2:12 5. I Need My Friend 3:12 6. Mother Earth 5:02 7. Eleanor Rigby 3:17 8. Conversationally Making The Grade 4:14 9. Regency 1:57 10. Island On An Island 3:02 11. Don't Be Too Long 2:36 12. Jeanette Isabella 3:50 Bonus Tracks: 13. All Day, All Night (Single A-side, 1968) 3:36 14. Country Life (Single B-side, 1968) 3:35 ..::OBSADA::.. Vocals, Guitar - Ralph Denyer Drums, Percussion - Les Hicks Electric Bass, Piano, Organ, Harpsichord, Cornet, Celesta, Whistle - Richard Hopkins Guitar, Sitar, Lute - Gareth Johnson https://www.youtube.com/watch?v=SCchCKqSFa0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-03 15:20:15
Rozmiar: 115.84 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nowa, europejska, limitowana reedycja rewelacyjnego, debiutanckiego albumu brytyjskiej progresywnej formacji, wydanego w 1969 roku. Świetna, ale w epoce niestety niedoceniona płyta. Niemal każdy fan muzyki z końca lat 60-tych znajdzie coś dla siebie: gitarowy czad, psychodeliczne klimaty z sitarem, beatlesowskie melodie, akustyczne, folkujące nastroje oraz typowo progresywne, choć niezbyt rozbudowane, instrumentalne pasaże. Na płycie właściwie nie ma słabych punktów, a już otwierający całość, wręcz obłędny "Ride With Captain Max" wart jest ceny całości! Dodatkowo dwa utwory z debiutanckiego singla grupy. Kilka miesięcy później gitarzysta/lider Ralph Denyer założył zespół Aquila. Podwójny album „Blonde On Blonde” Boba Dylana natchnął kilku młodych ludzi pochodzących z odległego Newport w Południowej Walii by tak właśnie nazwać zespół, który powołali do życia jesienią 1967 roku. Stara nazwa Cellar Set została oficjalnie „wymazana” i zastąpiona nową. Po kilku roszadach personalnych zespół BLONDE ON BLONDE w składzie: Ralph Denyer (g. voc) Les Hicks (dr) Richard Hopkins (bg, org) oraz Gareth Johnson (g, sitar, flute) w czerwcu 1968 roku opuścił rodzinne miasto i przeniósł się do Londynu. Ich koncerty, na których drążyli psychodeliczne brzmienie a la wczesny Pink Floyd i Jefferson Airplane, zaczęły cieszyć się w londyńskim światku undergroundowym coraz większą popularnością. Szybko zostali zauważeni przez ludzi z branży muzycznej. Trzy miesiące po przyjeździe do stolicy podpisali kontrakt płytowy z Pye Records. Tą samą, która w swych szeregach miała m.in. takich wykonawców jak Lonnie Donegan, Petula Clark, The Searchers, The Kinks, czy Status Quo. Warto zaznaczyć, że w owym czasie brytyjski przemysł muzyczny był w dużej mierze zdominowany przez cztery największe koncerny fonograficzne: EMI, Deccę, Philipsa i Pye. Tak na marginesie jeszcze jedna ciekawostka – firma Pye pierwotnie produkowała… telewizory i radia, a działalność fonograficzną zaczęła dopiero w 1956 r. Na efekty kontraktu nie trzeba było długo czekać, bo już w listopadzie 1968 na rynek trafił singiel „All Day, All Night/Country Life”. Dość chwytliwy, utrzymany w stylistyce Incredible String Band sporo obiecywał. Z uwagą więc czekano na duży krążek, który po tytułem „Contrasts” ostatecznie ukazał się w czerwcu 1969 roku. Jest to jeden z tych albumów, który zauroczył mnie od pierwszego przesłuchania. Zdecydowanie też zasłużył sobie na miano jednego z najciekawszych dokonań tamtego okresu mimo, że zespół tak naprawdę nie zaproponował nic odkrywczego. Ale za to wszystko jest tu cudownie zagrane. Właściwie to zabrakło na nim słabych kawałków, nie ma żadnych „wypełniaczy”, a klarowna produkcja oddała pełną kolorystykę wszystkich nagrań, uwypukliła plastyczne bogactwo barw i odcieni. Otwierający całość, wręcz obłędny „Ride With Captain Max” to prawdziwa esencja dobrego grania z końca lat 60-tych! Już pierwsze sekundy gitarowego galopu wprawiają mnie w prawdziwy trans. Potem balladowe wyciszenie z towarzyszeniem akustycznej gitary; soczysta dawka psycho-prog-rocka opartego na współbrzmieniu organów i gitary i… od nowa! To wszystko w ciągu pięciu minut. Genialne!Tylko ten jeden utwór wart jest ceny całości. Grupa szukała także inspiracji w folku. Przykładem takie nagrania jak „Island On An Island” wzbogacony dźwiękami fletu, „Don’t Be Too Long” zaśpiewane jedynie z akompaniamentem gitary akustycznej, czy zamykająca całość przepiękna, hipnotyzująca cudowną melodyką rockowa ballada „Jeanette Isabella”. Są też inne perełki, ot choćby ozdobiony sitarem, prący do przodu, soczysty „Spinning Wheel”; niemal heavy rockowy i lekko przesterowany „I Need My Friend”; nagrany z towarzyszeniem klawesynu, melodyjny „Goodbye”; pełen zmiennych nastrojów, tajemniczy „Mother Earth”; zaskakująca wersja „Eleanor Rigby” The Beatles stylizowana na muzykę hiszpańską z gitarą grającą flamenco plus charakterystyczne trąbki; bardzo fajna przeróbka „No Sleep Blues” pochodząca z repertuaru Incredible String Band… Niestety album nie odniósł spodziewanego sukcesu na jaki zasługiwał. W jego sprzedaży nie pomógł nawet udział zespołu na legendarnym festiwalu na wyspie Wight w 1969 r. obok Dylana, King Crimson, The Moody Blues i The Who. Wkrótce po tym grupę opuścił Ralph Denyer, który wrócił do Walii i założył progresywny zespół Aquila. Jego miejsce zajął obdarzony oryginalnym, śpiewnym głosem (miał całkiem przyjemne vibrato) Dave Thomas – stary znajomy z czasów Cellar Set. Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Ride With Captain Max 5:22 2. Spinning Wheel 2:47 3. No Sleep Blues 3:22 4. Goodbye 2:12 5. I Need My Friend 3:12 6. Mother Earth 5:02 7. Eleanor Rigby 3:17 8. Conversationally Making The Grade 4:14 9. Regency 1:57 10. Island On An Island 3:02 11. Don't Be Too Long 2:36 12. Jeanette Isabella 3:50 Bonus Tracks: 13. All Day, All Night (Single A-side, 1968) 3:36 14. Country Life (Single B-side, 1968) 3:35 ..::OBSADA::.. Vocals, Guitar - Ralph Denyer Drums, Percussion - Les Hicks Electric Bass, Piano, Organ, Harpsichord, Cornet, Celesta, Whistle - Richard Hopkins Guitar, Sitar, Lute - Gareth Johnson https://www.youtube.com/watch?v=SCchCKqSFa0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-03 15:16:27
Rozmiar: 326.27 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Ten niemiecki zespół nagrał tylko jeden, ale za to porywający album. Stylistyczna różnorodność: od floydowskich, nieco narkotycznych, zdecydowanie krautrockowych pejzaży, po ostre czady w rodzaju Lucifer's Friend. Dodatkowo dołączono blisko 25-minutową suitę z 1970 roku oraz cztery premierowe, autentycznie wyborne, radiowe nagrania z tego samego 1971 roku - autentycznie obłędne 20 minut soczystego krautrocka, bazującego na brzmieniu klawiszy - momentami lepsze niż muzyka z katalogowego albumu! Winylowy oryginał debiutu osiąga cenę ponad 1500 euro, więc chyba warto sięgnąć po zremasterowany CD... Popularność zespołu MY SOLID GROUND w zasadzie nie wyszła poza granice Niemiec, a mimo to ich jedyny longplay wydany w 1971 roku ma status legendy wśród fanów ciężkiego progresywnego rocka w Europie i poza nią. Grupę założył 14-letni(!) gitarzysta Bernhard Rendel w 1968 roku w rodzinnym Rüsselsheim niedaleko Frankfurtu wspólnie z trzema szkolnymi kolegami. Wcześniej matka gorąco zachęcała go do muzykowania (sama grała na pianinie) nawet wtedy, gdy muzyka stawała się głośniejsza i trudniejsza. Ćwiczyli w domu Bernharda (ku niezadowoleniu sąsiadów skarżących się na hałas) mając wsparcie rodziców, którzy z uwagi na to, że ich syn był niepełnoletni pomagali także przy organizacji pierwszych występów. Po kilku zmianach personalnych skład zespołu ugruntował się w 1970 roku. Oprócz Rendela grupę tworzyli: basista Karl-Heinrich Dorfler, klawiszowiec Ingo Werner i perkusista Andreas Würsching. Grali ciężką odmianę psychodelicznego rocka, głównie własny repertuar, a ich koncerty w wyszukanej oprawie świetlnej cieszyły się dużą popularnością w całym regionie. Talent muzyczny i ciężka praca przyniosły efekt. Nagrany w Studio Morfelden we Frankfurcie utwór„Flash” w październiku tego samego roku został przyjęty do konkursu młodych talentów organizowany przez Radio Südwestfunk w Baden-Baden, w którym zajęli drugie miejsce. Niedługo potem muzycy podpisali kontrakt z wytwórnią Bacillus Records (oddział Bellaphon) i w lutym 1971 roku w studiach Dietera Dierksa w Kolonii rozpoczęli nagrania dużej płyty. Zanim album ukazał się na rynku zespół zaliczył kilka występów telewizyjnych, oraz zaczął koncertować po całym kraju. Te ostatnie coraz częściej stawały się pełnym rozmachu multimedialnym spektaklem jakiego w Niemczech jeszcze nie było. Za plecami muzyków ustawiano olbrzymi ekran, na którym z kilku projektorów wyświetlano filmowe sekwencje, a zaciemnione sale rozświetlała niekończąca się, zapętlona gra świateł pełna barw i niesamowitych kolorów przeplatana czarno-białymi efektami wizualnymi przesuwającymi się po suficie i ścianach. Aranżacje własnych kompozycji stawały się coraz bardziej skomplikowane i nieco zwariowane. Nic dziwnego, że niemieccy fani z niecierpliwością wyczekiwali debiutanckiej płyty, która ukazała się w październiku 1971 roku. Humorystyczna okładka przedstawiająca muzyków stojących na szczycie napisu „My Solid Ground” podtrzymywanym przez różowe świnki może zmylić tych, którzy nigdy wcześniej nie zetknęli się z muzyką kwartetu. A ta – zapewniam – jest jak najbardziej serio! I nie ma się czemu dziwić – solidny grunt udeptali im odrobinę wcześniej Amon Duul, Xhol Caravan, Guru Guru… Album jest pudełkiem niespodzianek, w którym z jednej strony słychać fascynację klimatami spod znaku Pink Floyd, Gila, czy Thirsty Moon, z drugiej podążają za typowym niemieckim hard rockiem tamtych czasów z elementami schizofrenicznymi, których trudno szukać w brytyjskim hard rocku tamtych lat. Otwiera go 13-minutowa fenomenalna epopeja mrocznego, ciężkiego space rocka „Dirty Yellow Mist”. Jest w tej kompozycji aura „A Saucerful Of Secrets” Pink Floyd. Mistyczna i hipnotyzująca podróż z psychodelicznym, masywnym brzmieniem gitary, acid rockowymi riffami i anielsko eterycznym wokalem na drugim planie. Organy i pojawiający się fortepian przenoszą nas w inny wymiar czasoprzestrzeni eksplorując nieznane i abstrakcyjne sfery podświadomości. To jeden z najwspanialszych krautrockowych utworów tamtej epoki, który zabrałbym na bezludną wyspę! Solidny, dwu i półminutowy rocker w średnim tempie „Flash Part IV” ma znakomitą, fajnie wyeksponowaną gitarę, a zadziorny, w stylu Black Sabbath „That’s You” ekspresję zbliżoną do późniejszego punk rocka. Tajemniczy i niepokojący „The Executioner” z tekstem wymruczanym głębokim głosem kontrastuje z ciężkim brzmieniem organów, potężnym basem i nisko obniżonym tonem gitary przypominający mi Tony Iommiego. Bardzo fajny kawałek, tylko dlaczego tak krótki..? Niewiele dłużej trwa instrumentalne „Melancholie”. Absolutna perełka z wiodącym fortepianem, lekkim bębnieniem i delikatną gitarą akustyczną, którą Rendel pieści swymi zwinnymi palcami. Można się głęboko zadumać gdyż chwytliwa, niebiańska melodia długo zostaje w głowie… „Handful Of Grass” to solidny hard rock, po którym mamy równie ciężki „Devonshire Street W 1” ze zmiennym rytmem i surową, ale całkiem przyjemną solówką gitarową. Płytę zamyka „X”, ekspresyjny przekładaniec z gitarowym wymiataniem przeplatany krótkimi, spokojnymi sekwencjami. Świetna muzyka! Do kompaktowej reedycji wytwórni Second Battle z roku 1997 dołączono pięć bonusów, z czego cztery to alternatywne miksy numerów znanych z longplaya. Ten piąty i zarazem najciekawszy to „Flash” w swej oryginalnej długiej (25 minut) wersji z 1970 roku! Oszałamiające, kapitalne, improwizowane granie na wysokim poziomie, w którym znajdziemy wszystko to czym zazwyczaj się zachwycamy. Mamy więc melodyjne partie organowo-fortepianowe, stoner’owe gitary i szalone solówki. Jest ciężki bas, wymiatająca perkusja, a także liryczny, momentami tajemniczy i psychodeliczny wokal. Podobnie jak „Dirty Yellow Mist” epicka epopeja „Flash” ma klimat wywodzący się z najlepszych wzorców niemieckiego rocka progresywnego tamtych lat. I o ile ten pierwszy zabrałbym na bezludną wyspę, to ten drugi w długą podróż na Marsa… Zespół MY SOLID GROUND istniał do 1974 roku, ale nie nagrał więcej płyt. Bernhard Rendel dziś jest producentem i wykładowcą muzyki na Uniwersytecie w Moguncji (niem. Mainz). Klawiszowiec Ingo Werner po rozwiązaniu zespołu założył grupę Baba Yaga. Obecnie tworzy muzykę New-Age, elektroniczną i medytacyjną. Jest też kompozytorem muzyki filmowej i teatralnej. Co stało się z pozostałymi muzykami tego nie udało mi się ustalić... Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Dirty Yellow Mist 13:07 2. Flash Part IV 2:19 3. That's You 2:23 4. The Executioner 3:32 5. Melancholie 4:19 6. Handful Of Grass 2:45 7. Devonshire Street W1 3:29 8. 'X' 3:43 Bonus Tracks: 9. Flash (Original Full Length Version, October 1970) 24:42 10. Hysterical 2:46 11. BBB 6:36 12. Superconstellation 2:32 13. Shot Waves 6:52 10-13 Recorded at Sudwestfunkstudio, Baden-Baden, Germany on 2nd June 1971. ..::OBSADA::.. Guitar, Vocals - Bernhard Rendel Organ, Piano - Ingo Werner Bass, Vocals - Karl-Heinrich Dörfler Drums - Andreas Würsching https://www.youtube.com/watch?v=YqyJ4nRPx68 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-02 12:28:13
Rozmiar: 183.88 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Ten niemiecki zespół nagrał tylko jeden, ale za to porywający album. Stylistyczna różnorodność: od floydowskich, nieco narkotycznych, zdecydowanie krautrockowych pejzaży, po ostre czady w rodzaju Lucifer's Friend. Dodatkowo dołączono blisko 25-minutową suitę z 1970 roku oraz cztery premierowe, autentycznie wyborne, radiowe nagrania z tego samego 1971 roku - autentycznie obłędne 20 minut soczystego krautrocka, bazującego na brzmieniu klawiszy - momentami lepsze niż muzyka z katalogowego albumu! Winylowy oryginał debiutu osiąga cenę ponad 1500 euro, więc chyba warto sięgnąć po zremasterowany CD... Popularność zespołu MY SOLID GROUND w zasadzie nie wyszła poza granice Niemiec, a mimo to ich jedyny longplay wydany w 1971 roku ma status legendy wśród fanów ciężkiego progresywnego rocka w Europie i poza nią. Grupę założył 14-letni(!) gitarzysta Bernhard Rendel w 1968 roku w rodzinnym Rüsselsheim niedaleko Frankfurtu wspólnie z trzema szkolnymi kolegami. Wcześniej matka gorąco zachęcała go do muzykowania (sama grała na pianinie) nawet wtedy, gdy muzyka stawała się głośniejsza i trudniejsza. Ćwiczyli w domu Bernharda (ku niezadowoleniu sąsiadów skarżących się na hałas) mając wsparcie rodziców, którzy z uwagi na to, że ich syn był niepełnoletni pomagali także przy organizacji pierwszych występów. Po kilku zmianach personalnych skład zespołu ugruntował się w 1970 roku. Oprócz Rendela grupę tworzyli: basista Karl-Heinrich Dorfler, klawiszowiec Ingo Werner i perkusista Andreas Würsching. Grali ciężką odmianę psychodelicznego rocka, głównie własny repertuar, a ich koncerty w wyszukanej oprawie świetlnej cieszyły się dużą popularnością w całym regionie. Talent muzyczny i ciężka praca przyniosły efekt. Nagrany w Studio Morfelden we Frankfurcie utwór„Flash” w październiku tego samego roku został przyjęty do konkursu młodych talentów organizowany przez Radio Südwestfunk w Baden-Baden, w którym zajęli drugie miejsce. Niedługo potem muzycy podpisali kontrakt z wytwórnią Bacillus Records (oddział Bellaphon) i w lutym 1971 roku w studiach Dietera Dierksa w Kolonii rozpoczęli nagrania dużej płyty. Zanim album ukazał się na rynku zespół zaliczył kilka występów telewizyjnych, oraz zaczął koncertować po całym kraju. Te ostatnie coraz częściej stawały się pełnym rozmachu multimedialnym spektaklem jakiego w Niemczech jeszcze nie było. Za plecami muzyków ustawiano olbrzymi ekran, na którym z kilku projektorów wyświetlano filmowe sekwencje, a zaciemnione sale rozświetlała niekończąca się, zapętlona gra świateł pełna barw i niesamowitych kolorów przeplatana czarno-białymi efektami wizualnymi przesuwającymi się po suficie i ścianach. Aranżacje własnych kompozycji stawały się coraz bardziej skomplikowane i nieco zwariowane. Nic dziwnego, że niemieccy fani z niecierpliwością wyczekiwali debiutanckiej płyty, która ukazała się w październiku 1971 roku. Humorystyczna okładka przedstawiająca muzyków stojących na szczycie napisu „My Solid Ground” podtrzymywanym przez różowe świnki może zmylić tych, którzy nigdy wcześniej nie zetknęli się z muzyką kwartetu. A ta – zapewniam – jest jak najbardziej serio! I nie ma się czemu dziwić – solidny grunt udeptali im odrobinę wcześniej Amon Duul, Xhol Caravan, Guru Guru… Album jest pudełkiem niespodzianek, w którym z jednej strony słychać fascynację klimatami spod znaku Pink Floyd, Gila, czy Thirsty Moon, z drugiej podążają za typowym niemieckim hard rockiem tamtych czasów z elementami schizofrenicznymi, których trudno szukać w brytyjskim hard rocku tamtych lat. Otwiera go 13-minutowa fenomenalna epopeja mrocznego, ciężkiego space rocka „Dirty Yellow Mist”. Jest w tej kompozycji aura „A Saucerful Of Secrets” Pink Floyd. Mistyczna i hipnotyzująca podróż z psychodelicznym, masywnym brzmieniem gitary, acid rockowymi riffami i anielsko eterycznym wokalem na drugim planie. Organy i pojawiający się fortepian przenoszą nas w inny wymiar czasoprzestrzeni eksplorując nieznane i abstrakcyjne sfery podświadomości. To jeden z najwspanialszych krautrockowych utworów tamtej epoki, który zabrałbym na bezludną wyspę! Solidny, dwu i półminutowy rocker w średnim tempie „Flash Part IV” ma znakomitą, fajnie wyeksponowaną gitarę, a zadziorny, w stylu Black Sabbath „That’s You” ekspresję zbliżoną do późniejszego punk rocka. Tajemniczy i niepokojący „The Executioner” z tekstem wymruczanym głębokim głosem kontrastuje z ciężkim brzmieniem organów, potężnym basem i nisko obniżonym tonem gitary przypominający mi Tony Iommiego. Bardzo fajny kawałek, tylko dlaczego tak krótki..? Niewiele dłużej trwa instrumentalne „Melancholie”. Absolutna perełka z wiodącym fortepianem, lekkim bębnieniem i delikatną gitarą akustyczną, którą Rendel pieści swymi zwinnymi palcami. Można się głęboko zadumać gdyż chwytliwa, niebiańska melodia długo zostaje w głowie… „Handful Of Grass” to solidny hard rock, po którym mamy równie ciężki „Devonshire Street W 1” ze zmiennym rytmem i surową, ale całkiem przyjemną solówką gitarową. Płytę zamyka „X”, ekspresyjny przekładaniec z gitarowym wymiataniem przeplatany krótkimi, spokojnymi sekwencjami. Świetna muzyka! Do kompaktowej reedycji wytwórni Second Battle z roku 1997 dołączono pięć bonusów, z czego cztery to alternatywne miksy numerów znanych z longplaya. Ten piąty i zarazem najciekawszy to „Flash” w swej oryginalnej długiej (25 minut) wersji z 1970 roku! Oszałamiające, kapitalne, improwizowane granie na wysokim poziomie, w którym znajdziemy wszystko to czym zazwyczaj się zachwycamy. Mamy więc melodyjne partie organowo-fortepianowe, stoner’owe gitary i szalone solówki. Jest ciężki bas, wymiatająca perkusja, a także liryczny, momentami tajemniczy i psychodeliczny wokal. Podobnie jak „Dirty Yellow Mist” epicka epopeja „Flash” ma klimat wywodzący się z najlepszych wzorców niemieckiego rocka progresywnego tamtych lat. I o ile ten pierwszy zabrałbym na bezludną wyspę, to ten drugi w długą podróż na Marsa… Zespół MY SOLID GROUND istniał do 1974 roku, ale nie nagrał więcej płyt. Bernhard Rendel dziś jest producentem i wykładowcą muzyki na Uniwersytecie w Moguncji (niem. Mainz). Klawiszowiec Ingo Werner po rozwiązaniu zespołu założył grupę Baba Yaga. Obecnie tworzy muzykę New-Age, elektroniczną i medytacyjną. Jest też kompozytorem muzyki filmowej i teatralnej. Co stało się z pozostałymi muzykami tego nie udało mi się ustalić... Zibi ..::TRACK-LIST::.. 1. Dirty Yellow Mist 13:07 2. Flash Part IV 2:19 3. That's You 2:23 4. The Executioner 3:32 5. Melancholie 4:19 6. Handful Of Grass 2:45 7. Devonshire Street W1 3:29 8. 'X' 3:43 Bonus Tracks: 9. Flash (Original Full Length Version, October 1970) 24:42 10. Hysterical 2:46 11. BBB 6:36 12. Superconstellation 2:32 13. Shot Waves 6:52 10-13 Recorded at Sudwestfunkstudio, Baden-Baden, Germany on 2nd June 1971. ..::OBSADA::.. Guitar, Vocals - Bernhard Rendel Organ, Piano - Ingo Werner Bass, Vocals - Karl-Heinrich Dörfler Drums - Andreas Würsching https://www.youtube.com/watch?v=YqyJ4nRPx68 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-02 12:24:04
Rozmiar: 532.93 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
|